Kosiarkę zastąpił co prawda skuter śnieżny, starca – otyły 30-latek, a amerykańskie drogi – głęboki po pas śnieg. A humor i klimat bliski jest wczesnym filmom Jima Jarmuscha czy braci Kaurismaki. Ta wyliczanka możliwych zapożyczeń nie ma jednak na celu zdeprecjonowania pracy Norwegów, bo ich film doskonale się ogląda. Równie często śmieszy, jak i wywołuje zadumę nad meandrami ludzkich losów.
30-letni Jomar (Christiansen) był kiedyś narciarzem. Teraz pracuje i mieszka na narciarskim wyciągu, choć głównie leży, popija gorzałę i ogląda National Geographic Channel.
Od lat zmaga się z depresją. Przez nią rzuciła go przed laty dziewczyna, przez nią trafił do psychiatryka. Tam zresztą czuł się najlepiej. Ale chęć powrotu dławi w zarodku pani ordynator. Jest wyleczony, musi wreszcie dorosnąć i stawić czoła życiu.
I nagle otwiera się szansa na zmianę stanu beznadziei. Pojawia się dawny przyjaciel, z którym związała się owa dawna dziewczyna. Po wymianie ciosów padają sobie w ramiona, a Jomar dowiaduje się, że ona mieszka za kołem polarnym i wychowuje czteroletniego syna, jego dziecko.
Wsiada więc na śnieżny skuter i zaopatrzony w zapas gorzały rusza w podróż. Przed nim ponad 1 tys. kilometrów pokrytych śniegiem bezdroży, gór i zamarzniętych jezior.