Osobiste zwierzenia reżyserów

Wśród wielu realistycznych filmów na berlińskim festiwalu bardziej intrygują obrazy będące metaforami ludzkiego losu

Publikacja: 18.02.2010 02:09

Berlinale

Berlinale

Foto: AFP

W kinie, jak w modzie, co jakiś czas zmieniają się trendy. Dziś ekrany zalewa realizm. Już nie tylko Anglicy, ale również Rumuni, Niemcy czy Skandynawowie wychodzą z kamerą na ulice. Obserwują ludzi wypchniętych na margines społeczeństwa, żyjących w nędznych dzielnicach, daleko od wielkich biurowców i eleganckich apartamentowców – symboli XXI-wiecznego dobrobytu.

[wyimek][b][link=http://www.rp.pl/galeria/9131,1,435537.html] Galeria zdjęć[/link][/b][/wyimek]

Tak postępują m.in. Duńczyk Thomas Vinterberg w "Submarino", Austriak Benjamin Heisenberg w "Złodzieju" czy Irańczyk Rafi Pitts w "Myśliwym".

[srodtytul]Jak oswoić emigrację[/srodtytul]

Najciekawszy jak dotąd film z tej serii to pokazywana wczoraj debiutancka "Shahada" Burhana Qurbaniego.

Urodzony w Afganistanie, ale wychowany w Niemczech Qurbani, portretuje środowisko islamskich emigrantów w Berlinie. Śledzi losy kilku osób. Lokalny imam, religijny przywódca tej społeczności, człowiek światły i inteligentny, przeżywa dramat, nie mogąc porozumieć się z własną córką. Dziewczyna nękana poczuciem winy po nielegalnej aborcji staje się groźną fundamentalistką. Młody chłopiec pracujący w barze nie chce się przyznać, nawet przed samym sobą, do homoseksualizmu zabronionego przez wiarę. Policjant się zadręcza, bo w czasie akcji postrzelił ciężarną kobietę, która straciła dziecko.

W "Shahadzie" wierność Koranowi zderza się z zachodnią cywilizacją, zmuszając ludzi do niełatwych wyborów.

– To ważny dla mnie film – mówi Qurbani. – Jest próbą szukania odpowiedzi na pytania, które, rosnąc w dwóch tradycjach i dwóch kulturach, sam sobie zadawałem.

Reżyser twierdzi, że podczas pracy stale pamiętał zdanie żydowskiego satyryka Ephraima Kishona: "Bardzo trudno jest pogodzić otwarte, światłe myślenie i religię". Ale "Shahada" nie jest obrazem o wierze, raczej opowieścią o ludziach, którzy próbują odnaleźć miejsce w kraju o innej tradycji. To zresztą zachwycające, jak niemieckie kino stawia czoło jednemu z najpoważniejszych problemów XXI wieku – masowej migracji. I potrafi stać się wentylem społecznego bezpieczeństwa, odważnie i nietuzinkowo opowiadając o asymilacji emigrantów. Niemiecki Turek Fatih Akin stał się już klasykiem, zdobywając berlińskiego Złotego Niedźwiedzia i nagrody europejskie. Teraz przyszła kolej na Afgańczyka Qurbaniego. Warto to nazwisko zapamiętać.

[srodtytul]Tajemnice drobnych gestów[/srodtytul]

Kino nie może żywić się samym realizmem. Na berlińskim ekranie pojawiły się dwa filmy, niosące uniwersalną, filozoficzną refleksję. Oba łączy surowość i wolne tempo: cyzelowanie każdej sytuacji, podpatrywanie drobnych spojrzeń, gestów.

"Miód" Turka Semiha Kaplanoglu to opowieść o odkrywaniu świata, ale i o śmierci. Mały Yufus żyje z ojcem i matką na odludziu, w puszczy na skraju wioski. Ojciec uczy go patrzeć na naturę, zachwycać się jej pięknem. Rozwiesza ule wysoko na drzewach, a kiedy pszczoły wynoszą się z okolicy, idzie szukać dla uli odleglejszych miejsc. I nie wraca. Film jest cichym zapisem ostatnich dni z ojcem, a potem – czasu oczekiwania, nadziei, rozpaczy.

"Miód" jest trzecią, po "Jajku" i "Mleku", częścią trylogii Kaplanoglu. Jak mówi reżyser – bardzo osobistej: – Yufus to ja. Moje radości, sny, moja rozpacz.

Najprostsze uczucia i wielkie namiętności są tematem "Jak spędziłem koniec lata" Aleksjeja Popogrebskiego. Akcja toczy się w arktycznej stacji meteorologicznej, skąd dwaj mężczyźni, Paweł i Siergiej, co kilka godzin, przekazują przez radio dane. Kilka dni przed ich planowanym powrotem Paweł odbiera informację, że żona i dziecko Siergieja zginęli w wypadku samochodowym. Chcąc oszczędzić szefowi trzech dni bezsilności i rozpaczy, nie przekazuje mu wiadomości.

Siergiej jednak dowie się o śmierci najbliższych i uzna milczenie Pawła za zdradę. Zaczyna się dramatyczna walka, a wśród bezkresnych przestrzeni każde uczucie zostaje wyolbrzymione. I nie ma półcieni. Jest życie albo śmierć, zdrada albo lojalność, szczęście albo rozpacz. Ekstremalny temat, ekstremalne kino.

Oba te filmy, choć niełatwe, sięgają głęboko w zakamarki ludzkiej duszy. I wciągają. Czasem bardziej niż kino akcji.

[i]Barbara Hollender z Berlina[/i]

W kinie, jak w modzie, co jakiś czas zmieniają się trendy. Dziś ekrany zalewa realizm. Już nie tylko Anglicy, ale również Rumuni, Niemcy czy Skandynawowie wychodzą z kamerą na ulice. Obserwują ludzi wypchniętych na margines społeczeństwa, żyjących w nędznych dzielnicach, daleko od wielkich biurowców i eleganckich apartamentowców – symboli XXI-wiecznego dobrobytu.

[wyimek][b][link=http://www.rp.pl/galeria/9131,1,435537.html] Galeria zdjęć[/link][/b][/wyimek]

Pozostało 89% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów