Godzina 21. Czytam kartkę: „Proszę czekać, trwa przyjmowanie pacjentów”, przyciskam dzwonek. Korytarz za przeszkolonymi drzwiami przypomina do złudzenia szpital. Po paru minutach pojawia się postać w białym kitlu. Jestem w środku. Spore pomieszczenie składa się z czterech izb przedzielonych grubą materiałową kotarą. W poczekalni z dwiema ławami wygody oczekujących dopełnia poczucie bezpieczeństwa, zapewniane przez policjantów i strażników miejskich wypełniających karty przyjęć przy stoliku.
Druga kotara to depozyt. Rzadko stojący o własnych siłach oddają swoje mienie, często nie bez walki. Tylko po to, żeby znaleźć się za trzecią zasłoną. Atmosfera pomieszczenia jest ciężka. Niezrozumiały pijacki bełkot staje się językiem urzędowym tego miejsca. Trzeba go znać. Jest się w końcu w mniejszości. – Jestem pułkownikiem! – rozlega się krzyk. Po chwili agresywny 60-letni mężczyzna zostaje spacyfikowany przez dwóch sanitariuszy i rozebrany do bielizny. Nikt nie salutował, kapitulacja była nieunikniona.
Godz. 3. – Zaczyna się godzina duchów – słyszę za sobą głos. Poczekalnia wypełniona po brzegi. Niektórzy zawiązują chwilowe przyjaźnie, inni znajdują zaciętych wrogów. Po paru minutach znajomości te znikają bez śladu na zawsze. Pomieszczenie lekarskie, ostatnie. Tu diagnozy wahają się najczęściej pomiędzy dwoma a czterema promilami. Stamtąd już tylko krótka droga na pierwsze piętro, do upragnionego wypoczynku w zbiorowych salach. Zawszeni na prawo, czyści na lewo. Awanturujący się w pasy. – Jestem biały orzeł! – krzyk młodego mężczyzny budzi współtrzeźwiejących. Dwóch sanitariuszy prowadzi go do izolatki. – Chcę zastrzyk! – krzyczy. – Siostro, pavulon! – rozlega się głos lekarza z sarkastycznym uśmiechem na twarzy. Poczucie humoru w szaleńczym hotelu się przydaje.
Drzwi wejściowe otwierają się, obwieszczając tym samym przybycie kolejnego klienta. Powstał mały tłumek, a to nawet nie piątek ani nie sobota, powszedni dzień. Wszystko przypomina taśmową robotę albo pobór do wojska z mocno zaniżonymi kryteriami przyjęcia: nie jest wymagana umiejętność ustania na nogach ani podstawowe funkcje motoryczne.
Godz. 5. Przerwa. Zieloną podłogę z linoleum, spryskano środkiem dezynfekującym i zgaszono światło. Poczekalnia opustoszała. Policjant na podjeździe polewa szlauchem podłogę radiowozu. Wgapiam się w ekran monitoringu. Widać na nim każdą salę. Większość gości śpi. Niektórzy łażą po salach bez celu, z innych słychać krzyki i wiązanki wyzwisk.