[link=http://www.rp.pl/artykul/9146,465027_Terrorysci_w_Bollywood.html]Czytaj też: Terroryści w Bollywood[/link]
[link=http://www.rp.pl/galeria/9131,7,465027.html]Zobacz fotosy z filmu[/link]
„Nazywam się Khan” dowodzi, że Bollywood stawia na stylistykę bliską zachodniemu kinu. W międzynarodowej wersji, która będzie wyświetlana w naszych kinach, nie ma numerów taneczno-wokalnych, przepychu i gwałtownych zmian konwencji. Przejścia od romantycznego nastroju i komedii do dramatu są płynne i odbywają się w rytm wpadającej w ucho muzyki, stanowiącej jedynie tło dla polityczno-miłosnej intrygi.
Cierpiący na łagodną odmianę autyzmu muzułmanin Rizvan Khan wyjeżdża z Indii do Ameryki, gdzie jego brat robi karierę biznesmena. Zatrudnia się u niego jako sprzedawca kosmetyków. Tak poznaje fryzjerkę Mandirę, która marzy, by otworzyć własny zakład. Zakochują się w sobie, ale ich wspólne szczęście przerywa tragedia z 11 września. W wyniku dramatycznego splotu wydarzeń Khan podejmuje się misji niemożliwej. Chce spotkać się z prezydentem USA, by przekonać go, że nie każdy muzułmanin jest terrorystą.
Szlachetny i naiwny Rizvan, który jest indyjską wersją Forresta Gumpa, odniesie sukces. Gra go przecież Shah Rukh Khan, największy gwiazdor Bollywood. Jego występ ma szczególne znaczenie. Khan – tak jak jego bohater – jest muzułmaninem. Tę rolę można traktować jako manifestację islamskiej tożsamości, chęć przywrócenia godności muzułmanom i poprawienia ich wizerunku na świecie.