Nie, to nie Bollywood, w roli superbohatera nie występuje Shahrukh Khan, a uroczysta premiera nie odbyła się w Bombaju. Tym razem triumfuje kino tamilskie, także słynące z rozrywkowych przebojów, bardziej nawet krzykliwych, kiczowatych i nierealnych.
To osobny przemysł filmowy, konkurencyjny wobec produkcji z Bombaju. Powstaje na południu Indii, jego stolicą jest Chennai (dawniej Madras), a największą gwiazdą – Rajnikanth, były kulis i kierowca autobusu, który debiutował po szybkim kursie aktorstwa; do dziś zagrał w 150 filmach. Fatalnie tańczy i nie jest przystojny, ale umie podrzucić papierosa pod sufit, podpalić go strzałem z rewolweru i złapać w usta między jednym a drugim ciosem zadanym wrogowi.
Mimo upływu lat – niedawno skończył sześćdziesiątkę – pozostaje bezkonkurencyjnym idolem i wciąż gustuje w skórzanych koszulach. Stałe jest też zakończenie historii z jego udziałem: Rajnikanth zawsze wygrywa.
Jest popularny w całej Azji Południowo-Wschodniej, filmy z jego udziałem przynoszą krocie. Trzy lata temu otrzymał za rolę 5 mln dolarów – to gaża, o jakiej gwiazdy Bollywood mogą tylko marzyć.
Debiutował w 1975 r., równolegle z Amitabhem Bachchanem, królem kina bollywoodzkiego, ale kariera Bachchana wygasa – sprowadza się do epizodów i reklam, tymczasem gwiazda Rajnikantha świeci jasno. Tracąca w kinowych notowaniach Aishwarya Rai teraz pojawia się u jego boku jako dziewczyna zauroczona tytułowym „Robotem”.