Głód, ogień i strach. Pośrodku bazaru w Nigrze ostało się kilka suchych drzew, na których wiszą ochłapy mięsa i sine wstęgi jelit. Ulicą Mogadiszu, pośród ruin domów, idzie nastoletni chłopak, dźwigając na barkach rekina. Jego rówieśnica z Port-au-Prince uciekła z pożaru hali targowej. Wcześniej wyspę spustoszyło trzęsienie ziemi. Tak wygląda świat AD 2010 w obiektywach fotografów, których prace nagrodzili wczoraj jurorzy konkursu „World Press Photo”.
Coraz mniej nadziei. Takie musi być pierwsze wrażenie człowieka, który na te zdjęcia patrzy. Ale czy jest to wrażenie słuszne? Zdjęciem roku został portret 18-letniej Afganki Bibi Aishy. Wykonała go Jodi Bieber z RPA. Bibi uciekła od męża i schroniła się u rodziców. W nocy pojawili się talibowie, których przywódca wydał wyrok. Wykonali go szwagier i mąż Bibi. Odcięli jej nos i uszy, a potem zostawili dziewczynę na łaskę losu. Odnaleźli ją pracownicy organizacji humanitarnej. Trafiła do obozu dla kobiet w Kabulu, skąd zabrano ją do Stanów Zjednoczonych. Tam przeszła operację plastyczną. Opowieść, pełna wściekłości i bólu, kończy się więc szczęśliwie. Mrok przecina pojedynczy promyk.
Jury doceniło też prace dwóch Polaków. Filip Ćwik otrzymał trzecią nagrodę w kategorii „Ludzie i wydarzenia” za cykl czarno-białych portretów z czasu żałoby narodowej po katastrofie w Smoleńsku. Ćwik wyszedł z aparatem na ulice Starego Miasta, był przed Pałacem Prezydenckim. Ale nie fotografował ludzi, lecz ich uczucia.
Zaskoczył Tomasz Gudzowaty (drugie miejsce w kategorii „Reportaż sportowy”). Tym razem nie pokazał zdjęć z Afryki, ale z Meksyku. Tematem nie jest przyroda, lecz rajd po pustyni. Samochody nadjeżdżają od strony gór, ciągnąc za sobą szerokie wstęgi kurzu. Od tej fotografii bije woń benzyny.