Tę pierwszą dostałem za telewizyjny godzinny film „Moje miasto". Byłem wtedy tuż po szkole – Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
Debiutował pan w ramach "Pokolenia 2000", dobrego telewizyjnego projektu dla debiutantów. Powstały w nim takie filmy jak: „Bellissima" Artura Urbańskiego, „Moje pieczone kurczaki" Iwony Siekierzyńskiej, „Inferno" Macieja Pieprzycy oraz pana „Moje miasto"...
To był dla mnie szczęśliwy zbieg okoliczności. Wytworzyło się środowiskowo-medialne ciśnienie, że powstaje za mało debiutów. I dostaliśmy szansę.
Jako reżyserzy obudziliście wielkie nadzieje. I co? Dlaczego na „Erratum" trzeba było czekać aż osiem lat?
Był w tym i mój duży błąd. Kiedy startowałem jako reżyser, nie wiedziałem, jak ten system działa, co trzeba robić, by zachować ciągłość w realizowaniu filmów. Scedowałem wszystko na jeden projekt i czekałem aż znajdą się pieniądze. A czasy są takie, że trzeba mieć dwa, trzy projekty równocześnie.
„Moje miasto" łączy z „Erratum" nie tylko postindustrialne tło, ale i poruszany problem...