Moda na estetykę lat 80. trwa już od kilku sezonów. Najpierw dekadę, długo kojarzoną z kiczem i obciachem, docenili muzycy, zaraz po nich - projektanci ubrań. W 2008 r. do łask wróciły jaskrawe kolory i getry z lycry, a wraz z nimi syntezatory, rytmy późnego disco i elektroniczne efekty tworzone na instrumentach analogowych. Początkowo „przetwórstwo" lat 80. było interesujące - zajmowali się nim awangardowi producenci muzyki elektronicznej, ale szybko przeniosło się do popu. Gwiazdy i wydawcy głównego nurtu rozrywki tylko odświeżają stare hity. Black Eyed Peas nagrali od nowa „Time of My Life", największy przebój ścieżki dźwiękowej „Dirty Dancing". Wokalistka La Roux skopiowała ekscentryczny wizerunek Annie Lennox, a Jennifer Lopez zapewniła sobie powrót na listy przebojów przeróbką brazylijskiej „Lambady".
Także filmowcy starają się po raz drugi sprzedać produkty rozrywkowe lat 80. Na ekrany wrócili już herosi: trójwymiarowy Connan, Rocky, Terminator i ich koledzy. Sylwester Stallone, Mickey Rourke, Bruce Willis i Arnold Schwarzenegger zagrali razem jako - nomen omen - „Nieznaniszczalni". Teraz zaczynają się pracę nad „Dirty Dancing", największym filmowym romansem tamtej epoki, który w Polsce ukazał się pod kuriozalnym tytułem „Wirujący seks". Studio Lionsgate oznajmiło, że nakręci nową wersję. Dla młodych widzów w latach 80. para Patrick Swayze - Jennifer Grey stała się tym, czym dla wcześniejszych pokoleń byli Ginger i Fred. Szkoda, że dzisiejsze nastolatki będą oglądać jedynie odświeżoną opowieść o zakazanych tańcach i pruderyjnej Ameryce sprzed rewolucji seksualnej. Na przełomie lat 80. i 90. swobodne mówienie o seksie wciąż było marzeniem, a twórcy „Dirty Dancing" cofnęli akcję filmu o kilka dekad, by metaforycznie opowiedzieć o hipokryzji. Wkrótce potem hiphopowe trio Salt'n'Pepa drażniło Amerykę śpiewając: „Porozmawiajmy o seksie", Tom Hanks zagrał w „Filadefii" chorego na AIDS homoseksualistę, a Madonna zatrudniła tancerzy transwestytów.
Teraz, gdy w wideoklipach Lady Gagi tańczą mężczyźni w stringach, a scenach operowych występują celebryci z „Tańca z gwiazdami", przypominanie ugrzecznionej fabuły „Dirty Dancing" nie ma sensu. Dzisiejszym nastolatkom przydaliby się bohaterowie z ich świata, a nie przybysze z odległej epoki obyczajowego zakłamania. Na unowocześnienie fabuły nie ma co liczyć. Nową wersję „Dirty Dancing" wyreżyseruje Kenny Ortega, reprezentant starej szkoły - współtworzył choreografię oryginału z „Dirty Dancing" w 1987 r., a później klipy Madonny, Jacksona i taneczną trylogię „High School Musical". Wiadomość o remake'u „Dirty Dancing" ucieszyła tylko Jennifer Grey, filmową Baby. Internauci i blogerzy zareagowali krytycznie.
Gdy Hollywood bierze się za największy przebój lat 80., znaczy to, że moda na tę dekadę dobiega końca. Wszystkie inne motywy sprzed trzech dekad zostały wprowadzone do powtórnego obiegu, jako ostatnie recyklingowi poddawane są popkulturowe relikwie. Ortega zapowiada, że nowe „Dirty Dancing" wejdzie na ekrany w 2013 r., ale wtedy może być za późno. Za dwa lata w muzyce i modzie rządzić będą już pewnie lata 90. Dlatego filmowcy, którzy chcą być na czasie, powinni się rozglądać za następcami Whitney Houston i Kevina Costnera.