Było wiele filmów o śląskiej biedzie, ale "Ewa" operatora Adama Sikory i dramaturga Ingmara Villquista zajmuje wśród nich miejsce szczególne.
Ta historia wydarzyła się naprawdę. Może nieraz? Giza, matka dwojga dzieci, której mąż stracił pracę, godzi się do sprzątania w katowickiej firmie. Tyle że to agencja towarzyska. Po jakimś czasie kobieta awansuje na barmankę, potem przychodzi kolejna propozycja. Albo będzie przyjmować klientów, albo wyleci z roboty.
Biblijna Ewa zgrzeszyła, chcąc spróbować zakazanego owocu. Śląska Ewa robi to z biedy. Ten grzech ją boli. Ale kto ma wykarmić dwoje dzieci, zapłacić rachunki za czynsz?
Jednak siła filmu polega na tym, że Giza (Barbara Lubos-Święs) nie jest wyłącznie ofiarą skrzywdzoną przez biedę i transformację. Ta kobieta ociera się o świat, który w jakiś sposób jej imponuje. Na swojej ulicy, umalowana i w sukience mini, będzie wytykana palcami. Ale przecież jej dłonie przestały być szorstkie, włosy ma zadbane, a w torebce nosi komórkę.