Pilotowy odcinek łączą motywy znane z filmów grozy. Trzyosobowa rodzina przeprowadza się z mieszkania w Bostonie do nawiedzonej rezydencji w Los Angeles. W latach 70. zginęło tam dwóch bliźniaków. Od tego czasu wszyscy następni lokatorzy popadali w szaleństwo i mordowali się nawzajem. Dla rodziny Harmonów już pierwszy dzień w nowym domu jest straszny – w ich kuchni pojawia się nagle dziewczynka z zespołem Downa, szepcząca: „Wszyscy umrzecie”.

Nie tylko rezydencja, która np. w piwnicy kryje noworodki w formalinie, wzbudza niepokój; cała okolica przyprawia o dreszcze. Jedną z głównych bohaterek prześladuje w nowej szkole psychopatyczna koleżanka. A u jej ojca, terapeuty, leczy się chłopak o morderczych skłonnościach, który wszędzie widzi zmasakrowane ciała.

Seria jest profesjonalnie zrealizowana, jednak jej twórcom nie udaje się zbudować napięcia znanego z najlepszych horrorów świata, np. „Lśnienia” czy „Dziecka Rosemary". Za to bez opamiętania mnożą przerażające wątki i wprowadzają mnóstwo zbędnych postaci. W pilotowym odcinku pojawia się więcej niż dziesiątka niebezpiecznych bohaterów. Atmosfera zagrożenia gęstnieje: co chwilę wydarza się coś niepokojącego. To sprawia, że mamy do czynienia z serialem bez adresata: zbyt przerażającym dla zwykłego widza, a za bardzo uładzonym dla fana kinowych rzezi.

Mimo to pierwsze odcinki produkcji stacji FX zdobyły umiarkowaną popularność, dając tym samym zielone światło dla następnych telewizyjnych horrorów. Gatunek, nieobecny na małym ekranie od kilku lat, przeżywał rozkwit w latach 90. Wtedy, także w Polsce, straszyło „Archiwum X” czy „Opowieści z krypty”. Ostatnią próbą przywrócenia go w telewizji był cykl „Masters of horror” w stacji Showtime (emitującej, m.in. „Dextera” i „Siostrę Jackie”).

Zawierał kilkanaście godzinnych filmów grozy, nakręconych przez specjalistów od wzbudzania lęku, m.in. Johna Carpentera („Coś”, „Halloween”).