Miłość to energia

Rozmowa z Antonim Pawlickim, aktorem, którego możemy oglądać w filmie „Big Love”

Aktualizacja: 21.02.2012 16:28 Publikacja: 21.02.2012 16:21

Miłość to energia

Foto: kino świat

Wywiad z tygodnika Uważam Rze

Co by powiedziała babcia – Barbara Rachwalska – na rolę w filmie „Big Love"?

Cieszyłaby się pewnie, że podjąłem takie wyzwanie – niełatwe, ale ciekawe.

Skąd wiesz, że była osobą tak obyczajowo otwartą? Kiedy po raz pierwszy zagrała najbardziej znaną swoją rolę – matki Talarów w serialu „Dom" – nie było cię jeszcze na świecie.

To prawda, umarła, kiedy miałem dziesięć lat, więc pamiętam ją przede wszystkim jako kochającą, opiekuńczą babcię. Więcej o niej jako osobie i aktorce dowiedziałem się, kiedy pisałem pracę magisterską na jej temat. Nie narzucała swoich racji, dawała innym swobodę wyboru. Poznając jej życie, przyjrzałem się sobie. Miałem czas na zastanowienie, co jest ważne dla mnie w tym zawodzie.

A co jest?

Wyzwania, wachlarz możliwości, różnorodność.

Czy decydując się na udział w produkcji Barbary Białowąs, brałeś pod uwagę opinie ludzi bliskich, znajomych? W końcu ten film porównywany jest do „9 i pół tygodnia"...

Kiedy dostałem pierwszą wersję scenariusza, zwrócono mi uwagę na sporo scen erotycznych między parą głównych bohaterów. Wczytałem się więc w opisy i nie wstrząsnęły mną, nie odwiodły od projektu. Dla tej historii sceny te są konieczne. Bez nich scenariusz byłby niepełny. Opowiadamy przecież o niezwykle silnej więzi – uczuciowej, emocjonalnej, ale też seksualnej. To ewolucja namiętności wyznacza kolejne etapy związku Emilii i Maćka. Bez seksu, w którym się w pewnym momencie zatracają, nie byłoby zmian w ich życiu. Dlatego poświęciliśmy tym scenom tak wiele uwagi.

Jak wspominasz czas ich realizacji?

Nie powiem, że było łatwo.

W końcu coś bardzo intymnego gra się w towarzystwie całej ekipy. Jest to najzwyczajniej w świecie krępujące. Ale my rozbieraliśmy się przed kamerami nie tylko z ubrań. Emocje między bohaterami musieliśmy też, a może przede wszystkim, wygrać aktorsko.

Było ci łatwiej niż partnerce?

Może z tego powodu, że ja już takie sceny na ekranie miałem, ona nie. Ale wydaje mi się, że Ola (Hamkało – przyp. red.) od początku była świadoma, iż odważne sceny pozwalają mocniej pokazać całą historię. By taki efekt uzyskać, musieliśmy stworzyć między sobą napięcie, chociaż – wbrew temu, co widać na ekranie – nie damsko-męskie.

Myślę, że nawet gdyby Barbara Rachwalska nie do końca pochwalała swobodę erotycznych scen w tym filmie, byłaby dumna, jak wygrałeś tragedię bohatera. Dramatyczny finał sugeruje, że scenariusz czerpie z życia. Odtwarzaliście autentyczne losy?

Pisząc scenariusz, Basia (Białowąs – przyp. red.) wyciągała akta różnych spraw dotyczących morderstw w miłosnym afekcie, ale my nie przywoływaliśmy żadnych konkretnych zdarzeń czy postaci.

Interesowało nas to, co się z tymi ludźmi mogło dziać, jakie były ich reakcje.

Mieliście konsultantów?

Więziennego psychologa i panią prokurator, którzy opowiadali o zachowaniach zatrzymanych tuż po zdarzeniu, w czasie kolejnych przesłuchań i na sali rozpraw. O drobnych mimowolnych gestach i zmianach, jakie zachodziły w nich w miarę upływu czasu, kiedy w pełni docierało do nich, co się stało. Te spotkania bardzo mi pomogły.

Analizowałeś dzięki nim winę i karę. A czym jest twoim zdaniem tytułowa wielka miłość? Na ile jej wyobrażenie budowane jest dziś choćby przez takie marketingowe święto jak walentynki?

Miłość to energia. Od nas zależy, gdzie może być skierowana i czym może być. Zderzyliśmy się w tym filmie z miłością postrzeganą stereotypowo, podbarwioną przez kolorowe magazyny. Czy nie słyszy się często: „Jak oni do siebie pasują, on taki przystojny, ona piękna, tak się świetnie dogadują i pewnie będą żyli długo i szczęśliwie, będą mieli dzieci i dom na Mazurach". Tylko że ten szablon często odstaje od rzeczywistości.

Jak przystało na 28-latka, dobrze sobie ten temat przemyślałeś?

Towarzyszy mi gdzieś prywatnie. Patrzę na ludzi wokół i zastanawiam się, co sprawia, że jednym udaje się żyć ze sobą tak długo, a innym nie. Może ci pierwsi nie dają się zwieść stereotypom i zamiast wyobrażać sobie, nie wiadomo co, po prostu żyją, akceptują to, co dostają, nie próbując przystosować, przykroić drugiej osoby do własnych potrzeb i oczekiwań.

Namiętność, jak pokazuje wasz film, trudno jednak okiełznać. Czy przygotowując się do zdjęć, szukaliście inspiracji w filmowych klasykach?

Nie wymienię tu żadnego oczekiwanego tytułu. Najsilniejszą inspiracją przy „Big Love" było dla mnie „Requiem dla snu". Znalazłem w nim coś, co nazwałem dla siebie „poziomem jazdy", którą odbywają bohaterowie. W filmie Darrena Aronofsky'ego jest to „jazda" narkotykowa. Tu narkotykiem stają się miłość i namiętność. Najpierw uzależniają, a potem wyniszczają.

Tuż po „Big Love" wchodzi do kin „Sponsoring" Małgorzaty Szumowskiej. Obie polskie reżyserki odważnie pokazują seksualność. Z czego to wynika?

Skoro tak długo o tym wątku rozmawiamy i skoro dystrybutor upatruje szansy na wypromowanie filmu Barbary Białowąs w robieniem szumu wokół scen rozbieranych, to chyba wciąż ekscytujemy się opowieściami w stylu „momenty były".

Dla „Big Love" rzeźbiłeś muskulaturę, niczym Borys Szyc wybierający się na „Wojnę polsko-ruską". To była próżność czy wymóg producenta?

Koncepcja, z którą się zgodziłem – budowanie stereotypowego wizerunku pięknych bohaterów i ich pięknego uczucia. Musiałem moje ciało jakoś do tego pomysłu dostosować. Zderzyć wypracowywane przez bohatera z wielką pieczołowitością ciało z niekoniecznie pięknym wnętrzem. Lubię takie „kompleksowe" wyzwania.

Trening był podobny do tego sprzed filmu „Z odzysku", gdzie znakomicie zadebiutowałeś rolą chłopaka boksującego w nielegalnych walkach?

Był bardzo różny. U Sławka Fabickiego nie mieliśmy potrzeby zbudowania pięknej sylwetki, tylko uwiarygodnienia postaci bohatera. Kogoś, kto umie boksować, jest fighterem.

Po premierze „Z odzysku", które przyniosło ci kilka znaczących nagród, mówiłeś, że zostałeś pasowany nie tylko na aktora, ale i na mężczyznę.

W lokalnym znaczeniu. Na Śląsku, gdzie kręciliśmy zdjęcia, chłopak, który nie boksował i nie zjeżdżał pod ziemię, nie był mężczyzną. Dzięki filmowi Sławka zacząłem boksować, ale pod ziemię zjechał za mnie dubler...

Dobrze wystartowałeś. Potem były m.in. „Drzazgi" i nominacja do Nagrody Zbyszka Cybulskiego, „Katyń", „Ostatnia akcja" i „Jeszcze nie wieczór" z rolami, którymi można się pochwalić, ale pojawił się też „Kac Wawa". Nie masz po nim kaca?

Już był, po bankiecie po zakończeniu produkcji.

A poważnie mówiąc, staram się, żeby to, co robię, nie było błahe, żeby było moją pasją i porywało też widzów, ale życie wymaga stałych funduszy. Aktorstwo to mój zawód, więc przyjmuję nie tylko superambitne projekty.

Od kilku lat jesteś w obsadzie „Czasu honoru", serialu nagrodzonego w tym roku przez widzów Telekamerą. Stałeś się popularny?

Rzadko rozpoznają mnie na ulicy, ale jeżeli już ktoś mnie kojarzy, to właśnie z tym serialem.

To dobrze czy źle?

Dla mnie popularność i rozpoznawalność jest efektem ubocznym zawodu aktora. Z jednej strony tego nie lubię, z drugiej wiem, że jest to nieuniknione.

Liczą się role takie jak Jerzego Ficowskiego w „Papuszy", którą realizują Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze? Co to za film?

Ani czysto biograficzny, ani paradokumentalny, choć opowiada o dwojgu autentycznych postaciach – romskiej poetce Papuszy, którą gra Jowita Budnik, i jej literackim odkrywcy Jerzym Ficowskim. To film poruszający, mam wrażenie, uniwersalny temat twórczości i tego, jak wpływa ona na życie człowieka. Nie zawsze jest im po drodze.

Jak zwykle u tych twórców prace przygotowawcze do zdjęć są bardzo staranne. Czego szukacie?

Z jednej strony próbujemy się dowiedzieć wszystkiego, co jest możliwe o życiu bohaterów, z drugiej nie zamierzamy ich kopiować. Te postaci musimy znaleźć w sobie, Joanna i Krzysztof powtarzają, że aktor musi „umieć wypełnić ciszę". Cieszę że mogę wziąć udział w tym niezwykłym projekcie.

Twoją wielką pasją są podróże. Planujesz już wakacyjną wyprawę?

W tym roku chciałbym pojechać motorem do Rumunii.

Mam już za sobą zimowy rejs w Chorwacji, samochodowe pustynne trasy w Maroko i podróż koleją transsyberyjską. Na tę pasję wydaję 90 proc. przychodów. Ostatnio objechałem Morze Czarne. Podróżowaliśmy z moją dziewczyną samochodem. Przejechaliśmy 10 tys. km.

Jak było?

Napisałem o tym do marcowego numeru miesięcznika „Podróże". To już mój czwarty artykuł.

Słyszę tę dumę w głosie. A podróż była cywilizowana czy egzotyczna

?

I jedno, i drugie, plus wątek kryminalny, bo nielegalnie przekroczyliśmy granicę między Gruzją a Rosją.

Podobno zadebiutujesz jako fotograf.

Pierwszy raz zabrałem się za to świadomie, nagrałem też trochę ujęć. Jak je zmontuję, zrobię pokaz.

Ojciec operator udzielał ci praktycznych rad?

Przede wszystkim pożyczył mi aparat, z którym na tę wyprawę pojechałem. To była zawodowa lustrzanka. Z drżeniem serca pewnie mi ją dał, ale nie zgubiłem nawet dekielka.

Co usłyszałeś od niego przed wyjazdem?

Synu, nie pij za dużo.

A co powiedział ci przed filmem „Big Love"?

Lubię ojca za to, że stoi trochę z boku, nie narzuca swoich opinii. Chociaż wiem, że mi mocno kibicuje. W końcu jego matka była aktorką, wie, co to znaczy pasja, i cieszy się, kiedy widzi ją u mnie.

Wywiad z tygodnika Uważam Rze

, 13 lutego 2012

Wywiad z tygodnika Uważam Rze

Co by powiedziała babcia – Barbara Rachwalska – na rolę w filmie „Big Love"?

Pozostało 99% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu