W lokalnym znaczeniu. Na Śląsku, gdzie kręciliśmy zdjęcia, chłopak, który nie boksował i nie zjeżdżał pod ziemię, nie był mężczyzną. Dzięki filmowi Sławka zacząłem boksować, ale pod ziemię zjechał za mnie dubler...
Dobrze wystartowałeś. Potem były m.in. „Drzazgi" i nominacja do Nagrody Zbyszka Cybulskiego, „Katyń", „Ostatnia akcja" i „Jeszcze nie wieczór" z rolami, którymi można się pochwalić, ale pojawił się też „Kac Wawa". Nie masz po nim kaca?
Już był, po bankiecie po zakończeniu produkcji.
A poważnie mówiąc, staram się, żeby to, co robię, nie było błahe, żeby było moją pasją i porywało też widzów, ale życie wymaga stałych funduszy. Aktorstwo to mój zawód, więc przyjmuję nie tylko superambitne projekty.
Od kilku lat jesteś w obsadzie „Czasu honoru", serialu nagrodzonego w tym roku przez widzów Telekamerą. Stałeś się popularny?
Rzadko rozpoznają mnie na ulicy, ale jeżeli już ktoś mnie kojarzy, to właśnie z tym serialem.
To dobrze czy źle?
Dla mnie popularność i rozpoznawalność jest efektem ubocznym zawodu aktora. Z jednej strony tego nie lubię, z drugiej wiem, że jest to nieuniknione.
Liczą się role takie jak Jerzego Ficowskiego w „Papuszy", którą realizują Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze? Co to za film?
Ani czysto biograficzny, ani paradokumentalny, choć opowiada o dwojgu autentycznych postaciach – romskiej poetce Papuszy, którą gra Jowita Budnik, i jej literackim odkrywcy Jerzym Ficowskim. To film poruszający, mam wrażenie, uniwersalny temat twórczości i tego, jak wpływa ona na życie człowieka. Nie zawsze jest im po drodze.
Jak zwykle u tych twórców prace przygotowawcze do zdjęć są bardzo staranne. Czego szukacie?
Z jednej strony próbujemy się dowiedzieć wszystkiego, co jest możliwe o życiu bohaterów, z drugiej nie zamierzamy ich kopiować. Te postaci musimy znaleźć w sobie, Joanna i Krzysztof powtarzają, że aktor musi „umieć wypełnić ciszę". Cieszę że mogę wziąć udział w tym niezwykłym projekcie.
Twoją wielką pasją są podróże. Planujesz już wakacyjną wyprawę?
W tym roku chciałbym pojechać motorem do Rumunii.
Mam już za sobą zimowy rejs w Chorwacji, samochodowe pustynne trasy w Maroko i podróż koleją transsyberyjską. Na tę pasję wydaję 90 proc. przychodów. Ostatnio objechałem Morze Czarne. Podróżowaliśmy z moją dziewczyną samochodem. Przejechaliśmy 10 tys. km.
Jak było?
Napisałem o tym do marcowego numeru miesięcznika „Podróże". To już mój czwarty artykuł.
Słyszę tę dumę w głosie. A podróż była cywilizowana czy egzotyczna
?
I jedno, i drugie, plus wątek kryminalny, bo nielegalnie przekroczyliśmy granicę między Gruzją a Rosją.
Podobno zadebiutujesz jako fotograf.
Pierwszy raz zabrałem się za to świadomie, nagrałem też trochę ujęć. Jak je zmontuję, zrobię pokaz.
Ojciec operator udzielał ci praktycznych rad?
Przede wszystkim pożyczył mi aparat, z którym na tę wyprawę pojechałem. To była zawodowa lustrzanka. Z drżeniem serca pewnie mi ją dał, ale nie zgubiłem nawet dekielka.
Co usłyszałeś od niego przed wyjazdem?
Synu, nie pij za dużo.
A co powiedział ci przed filmem „Big Love"?
Lubię ojca za to, że stoi trochę z boku, nie narzuca swoich opinii. Chociaż wiem, że mi mocno kibicuje. W końcu jego matka była aktorką, wie, co to znaczy pasja, i cieszy się, kiedy widzi ją u mnie.
Wywiad z tygodnika Uważam Rze
, 13 lutego 2012