W filmie „2 dni w Nowym Jorku", który w piątek wejdzie na polskie ekrany, Julie Delpy po raz kolejny zderza ze sobą kulturę francuską i amerykańską: różne sposoby myślenia, zwyczaje, tradycje.
W 1995 roku zagrała w „Przed wschodem słońca", a 9 lat później w „Przed zachodem słońca" Richarda Linklatera – dwóch pięknych opowieściach o wzajemnym urzeczeniu Amerykanina i Francuzki, o odnajdywaniu się, ale też o mijaniu się ludzi. O miłości, która zbyt wiele przeciwności musiałaby pokonać, żeby mogła przetrwać. Potem aktorka sama stanęła za kamerą, by w swoim debiucie reżyserskim „2 dni w Paryżu" (2007) znów opowiedzieć o zderzeniu kultur.
– Francuzi kochają ideę miłości romantycznej, tęsknoty za czymś, co piękne, niemożliwe, nieosiągalne – mówiła mi wówczas w rozmowie. – Doskonale rozumiem sytuację, w której szesnastoletni chłopak dotknie dłoni dziewczyny, a potem przez pół życia o niej śni. Amerykanie są na to zbyt praktyczni. Żenią się z pierwszą panną, którą poznają w swoim miasteczku, kupują na kredyt dom i płodzą kilkoro dzieci. Chcą, by wszystko było zalegalizowane i rzadko pozwalają sobie na wyskoki. Francuzi mają fantazję, lubią chodzić nieoczywistymi ścieżkami. Taki skandal jak z Clintonem i Moniką Levinsky nad Sekwaną nigdy by się nie mógł zdarzyć. Nikogo tu nie obchodzą romanse prezydenta.
Zderzenie kultur
W jej filmie główna bohaterka zabierała amerykańskiego chłopaka do Paryża, żeby poznał jej rodzinę. Teraz, w „2 dniach w Nowym Jorku", francuska rodzina przyjeżdża do 38-letniej Marion do Nowego Jorku. Marion związana jest z czarnoskórym DJ-ejem i pisarzem Mingusem. Oboje mają dzieci z ich poprzednich małżeństw.
– Nie znoszę amerykańskich filmów, w których czterdziestoletnie kobiety w typie Aniston czy Barrymore zachowują się jak dwudziestolatki – powiedziała aktorka w wywiadzie dla „Guardiana". – Całe ich życie kręci się wokół seksu i zdobycia partnera. Mam sporo przyjaciół singli, ale nawet dla nich to nie jest najważniejszy problem.