Warszawa, 1933 r. Zarząd Stowarzyszenia Miłośników Filmu Artystycznego START przyjmuje uchwałę: „Klaszczcie na filmach dobrych, gwiżdżcie na złych". START-owcy to warszawska grupa lewicujących studentów, głównie z zamożnych rodzin żydowskich, którzy fascynują się kinem. Podobnie jak członkowie innych klubów filmowych we Francji czy w Holandii (i w przeciwieństwie do dużej części polskiej elity) nie traktują filmu jako gorszej formy kultury. Organizują modne wśród warszawskiej inteligencji pokazy filmowe, odczyty i dyskusje, piszą polemiczne artykuły do prasy. Walczą o film zaangażowany i artystyczny. Najpewniej przepadliby na kartach historii jako ciekawostka z dziejów klubów filmowych, gdyby nie to, że po wojnie dostali wyjątkową szansę na wdrożenie swoich przedwojennych postulatów.
Żoliborska młodzież
Jak przystało na wielką epikę, bohaterem tej opowieści jest podmiot zbiorowy – START-owcy. Spotkali się na początku lat 30. Łączyły ich zainteresowanie filmem i radykalizm. Najpierw, jako nieformalne Stowarzyszenie Propagandy Filmu Artystycznego START, gromadzili się przy czarnej kawie w prywatnych mieszkaniach. A od 1931 r. już oficjalnie, tylko że Komisariat Rządu nie zgodził się na „propagandę" i musieli zarejestrować się jako „miłośnicy". Przewodził im Eugeniusz Cękalski, student polonistyki i Akademii Teatralnej. Pisywał wiersze oraz krytyki, jako jedyny posiadał doświadczenie filmowe. Wanda Jakubowska, studentka historii sztuki i dziennikarstwa, marzyła o kręceniu filmów. Stanisław Wohl, syn przemysłowca, również planował opanować warsztat filmowca. Wkrótce po założeniu START-u wyjechał do Paryża na studia operatorskie. Jerzy Zarzycki przyjechał z Łodzi, studiował historię sztuki na uniwersytecie i grę na skrzypcach w konwersatorium. W skład zarządu wchodzili jeszcze Tadeusz Kowalski, student architektury i początkujący grafik, oraz Mieczysław Choynowski, pionier konstruktywistycznego fotomontażu. Później dołączyli do nich Aleksander Ford i Jerzy Toeplitz. Ford, też z Łodzi, awansował na wiceprezesa stowarzyszenia po zrobieniu głośnego filmu „Legion ulicy", który zdobył nawet medal „Kina", najbardziej cenionego pisma filmowego w Polsce. Toeplitza, studenta prawa, syna Teodora Toeplitza, przedsiębiorcy, działacza PPS, współtwórcy Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej na Żoliborzu, wciągnęła do grupy siostra. Ojciec udostępnił im pokój w pałacu Raczyńskich, siedzibie swojej firmy, a w niedzielne popołudnia toczyli dyskusje w willi Toeplitzów w Otrębusach.
Czego chcieli START-owcy? W podręcznikach przeczytamy, że walczyli o „film społecznie użyteczny". Jedna z deklaracji programowych żądała „prawdziwie kulturalnego, o wysokich wartościach artystycznych filmu wśród wszystkich warstw społeczeństwa polskiego narażonego na bezkrytyczne przyjmowanie zalewu produkcji wytwórni zagranicznych i krajowych liczących się tylko z korzyściami finansowymi".
Wbrew uchwale większość publiczności biła jednak brawo na filmach złych, a gwizdała na dobrych. Dlatego produkowano melodramaty i farsy. Ekrany wypełniali ułani, arystokraci uwodzący piosenkarki z kabaretu, ubodzy subiekci i apasze z pustyni. Pisarz i satyryk Tadeusz Wittlin tak wspominał rozmowy z ówczesnymi producentami filmowymi: „Chcą zamówić dramat historyczny taki, w którym Smosarska w roli tytułowej mogłaby wystąpić jako polska patriotka w spodniach do konnej jazdy. Bo jej w spodniach bardzo do twarzy i publiczność ogromnie to lubi. Conti, żeby zagrał szlachetnego powstańca, a Brodniewicz rosyjskiego oficera w monoklu ze szpicrutą. No i ma się rozumieć: konflikt". START-owcy nie kryli pogardy dla ówczesnej branży filmowej. Film współczesny to „głupia, ładna, fikająca nogami dziewczyna, w dłoniach dwudziestotrzymetrowego potwora, tratującego miasta, tratującego umysły i wyobraźnię mas – mas, które na swoich barkach wydźwignąć muszą świat" – pisał z sarkazmem Cękalski w czasopiśmie „Reporter Filmowy". Zarzucali polskiemu filmowi prymitywizm techniczny i artystyczny oraz komercjalizm. W 1932 r. zwołali spotkanie pod hasłem: „Sztuka filmowa w kleszczach businessu", w 1933 r. zorganizowali „Polski grajdołek filmowy". Urządzali też niedzielne poranki filmowe w wynajmowanych kinach. Sprowadzali awangardę francuską, niemiecką, czeską.
„W końcu chodzenie na te południowe seanse, połączone z prelekcjami, stało się czymś w rodzaju mody wśród warszawskiej socjety, pewnego rodzaju snobizmem" – wspominał Wohl. W latach 1931–1933 zorganizowali 68 imprez, które zgromadziły 12 tys. osób. W 1933 r. lista osób opłacających składki liczyła 245 nazwisk. Oprócz głównych animatorów powojennego życia filmowego znajdziemy tam m.in. Wandę Telakowską, późniejszą projektantkę, dyrektorkę Instytutu Wzornictwa Przemysłowego, Mariana Eilego, założyciela „Przekroju", oraz wielu powojennych prominentów politycznych. Mieli sympatyków w Łodzi, gdzie w ramach nieformalnego oddziału stowarzyszenia podobne akcje prowadzili Jerzy Bossak i Jerzy Winter, we Lwowie Bolesław Lewicki animował klub filmowy Awangarda.