Sugestywny obraz, wizyjność, atmosfera, klimat, słowem wszystko, co buduje nastrój maksymalnego autentyzmu – to wyróżniki kina brytyjskiego reżysera uważanego za najbardziej wpływowego przybysza z Wysp w hollywoodzkim imperium. Oczekiwania wobec „Prometeusza" były więc – co zrozumiałe – ogromne. Ale nie otrzymaliśmy nic poza filmem science fiction na względnie przyzwoitym poziomie. Okazja do spektakularnego wskrzeszenia serii o Obcych została zmarnowana.
Można się teraz zastanawiać, po co w ogóle doszło do tej niepotrzebnej reaktywacji? Chyba po raz kolejny – jak ostatnio w przypadku „Niesamowitego Spider-Mana" – chodzi tylko o pieniądze. Od końca maja, kiedy film wszedł na ekrany, „Prometeusz" zarobił już prawie 300 mln dol. przy budżecie sięgającym 130 mln. Za tak ogromne kwoty można było, oczywiście, zrealizować – i zrealizowano – satysfakcjonujący wizualnie spektakl, ale kino to nie tylko obraz. Tymczasem za kadrami imponującymi rozmachem i estetyką nawiązującą m.in. do rysunków Williama Blake'a stoi niezborna opowieść z narracyjnymi ubytkami, siląca się na międzygwiezdny esej filozoficzny, a będąca jedynie kosmiczną pomyłką.
Aktorzy robią, co mogą
Wiadomo więc, czym „Prometeusz" mógł się stać, ale trudno zdecydować, czym w ogóle jest. Według reżysera nie miał to być prequel jego „Obcego – ósmego pasażera »Nostromo«", lecz film „tworzący swoją własną mitologię". Nie bardzo rozumiem tę deklarację.
Akcja „Prometeusza" rozgrywa się przecież przed wypadkami z filmu z 1979 r., poznajemy pochodzenie Obcych, tu istnienie tych przerażających istot jest jeszcze ograniczone do fragmentu jednej planety. Jeśli z założenia nie miał być prequelem, to po co w nim Obcy? Pytanie retoryczne. By przyciągnąć do kin więcej widzów i by więcej zarobić. A co do wspomnianej przez reżysera mitologii – rozumiem, że miał na myśli sekwencję opowieści wyjaśniających – jak to w micie – genezę człowieczeństwa. W jego ujęciu jest ona jednak całkowicie przewidywalna i banalna. Ale nawet taką „mitologię" można dobrze sprzedać, to kwestia odpowiedniego suspensu.
Tylko że to jest właśnie to, czego „Prometeuszowi" brakuje. To film potwornie schematyczny (jakże oryginalny pod tym względem był pierwszy „Obcy"). Zupełnie jakby jego twórcy podążali krok za krokiem według jakiegoś podręcznika z zaleceniami dla początkujących twórców science fiction – umieścić załogę na statku, dobrać jej członków tak, by postaci były wystarczająco zantagonizowane, postawić przed nią zadanie i stopniowo wprowadzać trudności w jego wykonaniu. Nuda!