Widzę, że jakieś doświadczenie macie (śmiech). W specjalnym fartuszku, pod bieżącą wodą. Myślę, że kamieniarze byliby świetnymi curlingowcami. To cholernie ciężka, a do tego nisko płatna robota. Ale dzięki niej do dziś jestem w stanie wyszlifować każdy parapet.
A nam się wydawało, że pierwsze pieniądze zarobiłeś znacznie wcześniej. W wieku siedmiu lat – jako gwiazdor filmowy.
Wtedy nawet nie wiedziałem, że zarabiam. Za mój debiut aktorski, czyli „Okrągły tydzień", dostałem równowartość kasy, na którą rodzice musieliby pracować przez dwa lata. W filmie miałem sceny rozbierane. To był chyba najdroższy striptiz w historii polskiej dziecięcej kinematografii. Moje wynagrodzenie poszło na małego fiata i nową pralkę. Syrenka 105 odjechała w siną dal, a przed naszym blokiem stanął piękny pomarańczowy maluszek. Oczywiście z drugiej ręki, bo nie mieliśmy talonu ani znajomego księdza.
Czyli zarobiłeś, ale nic nie wylądowało w twojej kieszeni.
Na szczęście rodzice trzymali mnie z daleka od spraw finansowych. Z moimi synami postępuję podobnie. Uważam, że pieniądze psują dzieci. Kiedy zaczynają zarabiać, kończy im się dzieciństwo. Koleś z „Kevin sam w domu" pewnie coś wie na ten temat.
My wiemy, że zaprzepaściłeś wielką karierę radiową.