– Kiedy skończyłem pracę nad „Moulin Rouge", wpadłem na jeden z moich szalonych pomysłów – mówi reżyser. – Postanowiłem odbyć podróż koleją transsyberyjską z Chin przez Rosję do Paryża. Zabrałem ze sobą kilka audiobooków. Włączyłem „Wielkiego Gatsby'ego", patrzyłem na syberyjski krajobraz za oknem i słuchałem. Do czwartej rano. Potem przespałem się chwilę i zacząłem słuchać dalej. Już wtedy wiedziałem, że to niesamowity materiał na film.
Od tamtego czasu upłynęło jednak 12 lat. W hollywoodzkich studiach bano się Luhrmanna. Ekranizacja „Wielkiego Gatsby'ego" kojarzyła się z klasycznym, gwiazdorskim kinem „z epoki", a tymczasem Australijczyk opowiadał o raperze Jayu Z i wizualnym szaleństwie 3D. Kilka studiów wycofało się. Wreszcie wszedł w produkcję Warner.
Powstał film, którego można było się spodziewać po reżyserze, który „Romea i Julię" nakręcił na plaży w Malibu. Jego „Wielki Gatsby" teoretycznie jest wierny powieści, choć narrator Nick Carraway opowiada historię swojej przyjaźni z Gatsbym nie widzowi, lecz psychiatrze, który leczy go z depresji. Jednak film przypomina komiks, a wrażenie to pogłębia jeszcze technika 3D.
Naciągana opowieść
Teoretycznie ta historia wielkiej miłości tajemniczego milionera Jaya Gatsby'ego do dziewczyny, która kiedyś, przez chwilę, odwzajemniła jego uczucie, już sama w sobie jest naciągana. Nawet sam Fitzgerald nie do końca wierzył, czy mogłaby się wydarzyć. Dziewczyna wyszła za mąż za najlepszą nowojorską partię, nie czekała na Jaya, bo „bogate panny nie wiążą się z biednymi mężczyznami".
Chłopak bez zaplecza, po I wojnie światowej zbija więc fortunę na niejasnych interesach (zapewne związanych z prohibicją) i kupuje na Long Island okazałą rezydencję. Z jej okien obserwuje dom ukochanej po drugiej stronie zatoki. I robi wszystko, by Daisy Buchanan odzyskać. Nic innego w jego życiu się nie liczy.
Jack Clayton wyczarował przed laty z tego materiału romantyczny melodramat. Piękny w każdym kadrze. Luhrmann świadomie dąży do kiczu. Pokazując szalone lata 20., ucieka od elegancji. Jego film jest pełen energii, ale też wulgarny.