Chce się żyć film Macieja Pieprzycy

W "Chce się żyć" przez dwie godziny patrzymy na chłopaka z porażeniem mózgowym. I z każdą chwilą opowieść Macieja Pieprzycy wciąga – pisze Barbara Hollender.

Aktualizacja: 11.10.2013 19:16 Publikacja: 11.10.2013 12:52

Maciej Pieprzyca (z lewej) i Dawid Ogrodnik na planie „Chce się żyć”. Film od piątku w kinach

Maciej Pieprzyca (z lewej) i Dawid Ogrodnik na planie „Chce się żyć”. Film od piątku w kinach

Foto: materiały prasowe

Mateusz został przez lekarzy uznany za osobę bez świadomości i kontaktu. Przykuty do wózka inwalidzkiego, poskręcany, z niedowładem rąk i nóg, niemogący wypowiedzieć słowa, był czule wychowywany przez rodzinę. Ale po śmierci ojca, chorobie matki i usamodzielnieniu się brata i siostry trafił do ośrodka dla osób upośledzonych umysłowo.

Zobacz galerię zdjęć

Postanowił walczyć o swoją godność. Dzięki pomocy lekarki nauczył się języka Blissa. W jednej z najbardziej wzruszających scen, mrugając powiekami, wybiera z plansz kolejne znaki. Wreszcie jest w stanie coś powiedzieć matce. I jego pierwsze słowa do niej brzmią: „Ja nie roślina".

Maciej Pieprzyca zrobił film wstrząsający i prawdziwy. Pokazał siłę człowieka, który – naznaczony przez los – chce znaleźć swój kawałek świata. Delikatny jak motyl

– Moja studentka i przyjaciółka Ewa Pięta w 2003 roku zrobiła dokument „Jak motyl" o niepełnosprawnym chłopcu – mówi „Rz" reżyser. Trzy lata później Ewa zachorowała na raka. Była piękną, utalentowaną kobietą, miała 38 lat, szczęśliwe życie prywatne i przed sobą świetną karierę. Choroba zdmuchnęła ją w jednej chwili. Po jej śmierci obejrzałem jeszcze raz jej film. Pomyślałem, że pójdę tym śladem.

Nie znał świata niepełnosprawnych. Pojechał więc do kilku ośrodków, poznał Przemka – bohatera „Jak motyl", także innych pacjentów, terapeutów. I wiele rodzin, które mają upośledzone dzieci. Chciał zrobić film o spotkaniu Ewy i Przemka. Jednak zrozumiał, że musi napisać coś swojego. Wziął sporo z historii Przemka, ale obudował ją losami innych pacjentów. Tak narodził się Mateusz.

- Ludzie pytali: „Kto to będzie oglądał?" Myślałem: „Może mają rację? Może to rzeczywiście film dla tysiąca osób? Człowiek w pewnym wieku, a ja nie mam już 25 lat, zastanawia się, czy wchodzić w projekt na dwa, trzy lata. A jak nie wyjdzie?". Ale uwierzyłem w ten temat. Podobnie jak producenci - mówi reżyser.

„Chce się żyć" to również historia ludzi, którzy stykają się z Mateuszem. Pieprzyca pokazuje zwykłą, a przecież piękną rodzinę. Matka cierpliwie prowadzi syna przez życie. Dopóki może. Ojciec opowiada mu o gwiazdach.

– W takich sytuacjach większość mężczyzn nie wytrzymuje i ucieka – przyznaje reżyser. Nie chciałem przedstawić ojca Mateusza jako alkoholika. To taki nasz stereotyp w pokazywaniu przeciętnej rodziny.

Z dużą delikatnością Pieprzyca obserwuje relacje Mateusza z bratem i siostrą. – Często w takich sytuacjach rodzice skupiają się na chorym dziecku – mówi. I te zdrowe cierpią, czują się niekochane.

W filmie córka mówi do matki, że dla niej liczy się tylko Mateusz. A ten rodzinny portret jest nienachalnie, ale bardzo prawdziwie wpisany w obraz Polski lat 80.

Dla Macieja Pieprzycy kino to przede wszystkim emocje.

– Na ekranie nie interesują mnie ani artyzm i filozofia, ani efekty specjalne. Nasz film miał niewielki budżet. Ale ogromne pieniądze nie były mi potrzebne. Ważna była historia. I aktorzy. W „Chce się żyć" wspaniałe kreacje tworzą Kamil Tkacz jako mały Mateusz i Dawid Ogrodnik w roli dorosłego Mateusza. Także dzięki nim obcowanie ze sparaliżowanym chłopakiem walczącym o swoje życie staje się miarą naszego człowieczeństwa.

Kino? Przypadek

– Te trzy lata zmieniły mnie, inaczej postrzegam swoje życie i problemy – mówi Maciej Pieprzyca.

A przecież nigdy nie miał lekko. Jak sam mówi, „zwykle szedł pod górkę". Od 15 lat mieszka w Warszawie. Ale z pochodzenia jest Ślązakiem. Urodził się w 1964 roku w Katowicach, wychował w Tychach. – A Śląsk w człowieku zostaje. Daje dystans – mówi. W jego rodzinie nie było artystów. Ojciec nauczyciel, potem dyrektor przedsiębiorstwa, matka urzędniczka. Nie rozumiała jego zafascynowania literaturą. A Maciek dużo czytał i sam lubił opowiadać historie. Jego koledzy ze szkoły trafili głównie do kopalń, on zdał na dziennikarstwo na Uniwersytecie Śląskim. Został stałym współpracownikiem „Dziennika Zachodniego". Kino? – Tak jakoś przyszło – przyznaje. - Przypadkiem.

Kolega z dziennikarstwa uczył się jednocześnie w studium scenariuszowym w Łodzi. W 1987 roku Pieprzyca też wysłał tam prace literackie, dostał się. Trzy lata później zdał na reżyserię. Był czas transformacji. Katowicka szkoła, która przetrwała okres komunizmu i cenzury, omal nie upadła z powodów finansowych. Pieprzyca miał zajęcia teoretyczne z Edwardem Żebrowskim, Joanną Krauze, ale za kamerą stanął po raz pierwszy w życiu na trzecim roku. Zrobił wtedy dokument „Inna".

– Miałem 28 lat, a reżyseria to warsztat. Warto szukać swojego stylu, ale najpierw trzeba wiedzieć, gdzie postawić kamerę. I kilka razy popełnić błąd, żeby nabrać doświadczenia – twierdzi. Wyszedł ze szkoły w pustkę. Nie było jeszcze PISF-u i programów wspierających debiuty. Dlatego nastawił się na dokumenty. „Przez nokaut" (1995) to była historia boksera Leszka Błażyńskiego, mistrza Europy i dwukrotnego brązowego medalisty olimpijskiego, który – opuszczony przez wszystkich – w sierpniu 1992 roku popełnił samobójstwo. W „Zostanie legenda" (1998) Pieprzyca opowiedział o losach Polaków wysiedlonych z węgierskiej wsi. W „Jestem mordercą..." (1998) po blisko ćwierć wieku powrócił do sprawy śląskiego wampira Zdzisława Marchwickiego. Zadał pytanie: czy na pewno był winny?

– To chyba mój temat: osoby skrzywdzone, outsiderzy, postacie tragiczne – mówi. „Jestem mordercą..." otworzyło mu drogę do studia Irzykowskiego i cyklu „Pokolenie 2000", który powstał w TVP. Tam zrobił godzinną fabułę „Inferno", film o trzech maturzystkach, o ich marzeniach, trudnym wchodzeniu w dorosłość, o straconych złudzeniach. O samotności i zagubieniu, o braku autorytetów i pozytywnych wartości. O rodzącej się w tym zagubieniu agresji. Cztery lata później, też dla telewizji, zrealizował „Barbórkę".

Zaczął reżyserować odcinki seriali. To był sposób na utrzymanie się, ale też ćwiczenie ręki. „Na dobre i na złe", „Marzenia do spełnienia", „Samo życie", potem „Kryminalni". Zrobił też kilka spektakli dla Teatru Telewizji, m.in. świetnego „Fryzjera". To miał być film, ale nie mógł tego projektu przepchnąć, więc gdy nadarzyła się okazja, zmienił scenariusz na sztukę. Dostał kilka nagród na festiwalu w Sopocie, laury aktorskie przypadły odtwórcy tytułowej roli Krzysztofowi Pieczyńskiemu.

Sukces daje energię

Pierwszą długometrażową fabułę wyreżyserował w 2008 roku. Miał 44 lata. Scenariusz „Drzazg" – opowieści o młodych ludziach, którzy muszą zrewidować swoje życie, powstał wiele lat wcześniej. I pomimo obietnic przeleżał się w TVP. – Reżyserowi nikt w telewizji nie tłumaczy, dlaczego przesuwa mu film o rok. A potem o następny rok. W tym czasie studio Irzykowskiego przestało istnieć i musiałem szukać innego producenta. Gdy tuż przed zdjęciami do innego projektu „Urwisko" nowa dyrekcja TVP wstrzymała produkcję, wrócił do „Drzazg".

– Tyle lat czekałem na debiut, a jak go zrobiłem, pozostał niedosyt. Ale wiele się nauczyłem. Zrozumiałem, że muszę pracować bez nacisków. I że proces przedprodukcji nie powinien trwać więcej niż dwa lata, bo potem jesteś wypalony. Z drugiej strony wszystko, co przeżyłem, zapracowało na sukces „Chce się żyć". Bo żeby ten film zrobić, musiałem przedtem ileś błędów popełnić, ileś rzeczy przeżyć.

Dziś sukces „Chce się żyć" wynagradza mu trudne chwile.

– Czekanie na swoją szansę jest przykre. Ale znam wielu ludzi, którzy nigdy jej nie dostają. Ja dostałem późno, ale nie za późno – wyznaje. Przy okazji premiery ukazała się też powieść Pieprzycy „Chce się żyć".

– Wróciłem do swojego starego pomysłu na siebie – mówi. Piszę następną książkę. Żyje spokojnie. Nie ogląda telewizji, dużo czyta. Uczy reżyserii w szkole filmowej w Katowicach. Niedawno zaproponowano mu reżyserię nowego serialu. Odmówił.

- Mieszkanie kupiłem, potrzeb wielkich nie mam. - wyznaje reżyser. -Chcę się skoncentrować na kinie i pisaniu.

Ma w pamięci wielką salę w Montrealu, która huczała od braw. Rzadko się zdarza, że film – tak jak „Chce się żyć" – dostaje jednocześnie nagrodę jury i publiczności. – Na porannym pokazie ludzie wstali i klaskali. Nie wiem, ile to trwało. Ale organizatorzy poprosili, żebyśmy przeszli do kuluarów, bo już powinien zacząć się następny pokaz, a widzowie nie wychodzili z sali. Na wieczornym pokazie było podobnie. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek coś takiego mnie spotka.

Pisze już następny scenariusz. A kiedy pytam, czy budzi się rano i myśli: „Chce się żyć", odpowiada:

– Tak. Sukces jest w artystycznych zawodach bardzo potrzebny. Daje energię.

Mateusz został przez lekarzy uznany za osobę bez świadomości i kontaktu. Przykuty do wózka inwalidzkiego, poskręcany, z niedowładem rąk i nóg, niemogący wypowiedzieć słowa, był czule wychowywany przez rodzinę. Ale po śmierci ojca, chorobie matki i usamodzielnieniu się brata i siostry trafił do ośrodka dla osób upośledzonych umysłowo.

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało 96% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu