W historii policjanta, który zabity zmartwychwstaje dzięki nowoczesnej technologii, by jako cyborg, szukać zemsty na ulicach Detroit przyszłości, holenderski reżyser zawarł utrzymaną w sardonicznym stylu satyrę na Amerykę ery Reagana.
To nie stroniące od drastyczności wybuchowe kino akcji, podejmowało również temat, który nawiedzał reżysera od dzieciństwa: co by było, gdyby historię Chrystusa potraktować w realistyczny sposób i przenieść ją na ekran, jako opowieść o wskrzeszonym zmarłych człowieku, który powraca by wymierzyć sprawiedliwość grzesznikom.
Robocop, w polskich kinach wyświetlany jako Superglina, był więc ubranym w szaty ironicznego kina akcji moralitetem ukazującym probabilistyczną wizję urealnienia archetypicznych, religijnych wzorców. Poza tym był brawurowo wyreżyserowanym, zagranym (na czele ze znakomitym Peterem Wellerem w tytułowej roli), zmontowanym (sekwencje ukazujące losy bohaterów przeplatały się z telewizyjnymi reklamami i fragmentami dziennika TV, nadającymi całości rodzaju groteskowego „montażu atrakcji") filmem, wyznaczającym standardy ambitnemu kinu akcji lat 80.
Zresztą i później Verhoeven nie odpuszczał – realizując jeszcze dwa, brawurowe filmy s-f: Pamięć absolutną i Żołnierzy kosmosu. Okiem „filmowego Brueghela" (drastyczność przemieszana z komizmem – stały element poetyki reżysera miała swe korzenie w wojennych przeżyciach Verhoevena, gdy ten przeżył alianckie bombardowanie swego miasta), ukazując szaleństwa współczesnego świata ukryte w futurystycznych dekoracjach. Co ważne stary Robocop miał też swój metafilmowy wymiar (zresztą, jak i inne filmy Verhoevena, jego słynny Nagi instynkt był przecież przetworzeniem hitchcockowskiego Zawrotu głowy. Otóż główny bohater filmu po oddaniu strzału, chował broń jak rewolwerowcy z Dzikiego Zachodu, kręcąc młynka pistoletem na palcu. I kiedy zostaje przemieniony w pół-człowieka, pół-maszynę, właśnie po takim geście rozpoznaje go jego koleżanka z policji, której interwencja budzi w Robocopie ludzkie odruchy, prowadząc go do zemsty. A więc western – klasyczny gatunek hollywoodzki (którego transpozycją w dekoracjach kina s-f był stary Robocop) – stawał się w ujęciu Verhoevena synonimem człowieczeństwa, przeciwstawionego bezdusznej, korporacyjnej rzeczywistości Ameryki (niedalekiej) przyszłości (a i też, w jakimś sensie współczesnemu „produkcyjnemu" Hollywoodowi).
Szkoda, że Verhoeven już nie pracuje w Hollywood – po spektakularnej porażce Showgirls, i niezbyt udanych wynikach finansowych Żołnierzy kosmosu – porzucił Fabrykę Snów, by w rodzinnej Holandii oddać się badaniom religioznawczym, które mają na celu doprowadzić do powstania filmu Jezus – człowiek, będącej historyczną weryfikacją nowotestamentowych opowieści, a także przygotowaniem filmowej wersji Biesów (córka Verhoevena jest rusycystką z wykształcenia i podsunęła ojcu pomysł na sfilowanie Dostojewskiego). Zrealizował również skromny film Urodziny, przypominający swe pierwsze, holenderskie dzieła, z Rutgerem Hauerem w roli głównej.