Pomysł na film powstał sześć lat temu, gdy TVP ogłosiła konkurs na scenariusz dokumentu dotyczącego Okrągłego Stołu. Miał być adresowany do młodych ludzi.
– Nie chciałem mówić o polityce – opowiada „Rz" Jan Holoubek. – Pomyślałem, że spróbuję przenieść młodych w tamte czasy, żeby chociaż przez jeden dzień zobaczyli, jak było, i mogli to porównać z dzisiejszym życiem. Dzięki temu rozumie się błyskawicznie, ile się zmieniło. Film miesza konwencję dokumentu (materiały archiwalne) i fabuły. Akcja toczy się w Warszawie A.D. 2014. Przyjeżdża tu młoda Szwedka (narratorka), by nakręcić film o swoich polskich rówieśnikach. Jednak realia, które pokazuje film, są niemal całkowicie wykreowane – żyjemy w innym kraju niż ten, który oglądamy.
– Chciałem, żeby widzowie odwiedzili Polskę tak jak obcokrajowiec w latach 70. czy 80., który lądując w naszej rzeczywistości, zapewne czuł się jak na innej planecie – wyjaśnia reżyser. – Obcokrajowcowi łatwiej się dziwić i zadawać pytania. A Skandynawia kojarzy mi się jako rejon Europy bardzo nam kibicujący w demokratycznych przemianach i będący oazą dla polskich emigrantów.
Kraj wielu ograniczeń
Pokazane w filmie wyimaginowane życie w Polsce to rzeczywistość wielu dotkliwych ograniczeń, zarówno swobód obywatelskich, jak i ekonomicznych. Zamiast swobodnego dostępu do internetu jest Knogolico, czyli internet dla mieszkańców państw wschodniego bloku. Żeby mieć telefon komórkowy, trzeba zebrać 360 kg makulatury, by dostać talon umożliwiający zakup i czekać następnie półtora roku.
– Nie chodzi tylko o kazanie, co by było, gdyby komunizm trwał dalej. Myślałem, jak dzisiejsze czasy przenieść w czasy PRL i tam je umieścić. Co by było, gdybyśmy w latach 80. mieli telefony komórkowe i internet. Kraje reżimowe, takie jak Chiny, są dziś przecież pod kontrolą. Nie można mówić tego, na co się ma ochotę, nie można swobodnie podróżować. Ale przyznaję, że chcieliśmy się też trochę pobawić, wyobrażając sobie utrudnienia życia codziennego.