To był hit 2022 roku. Niepozorny serial 41-letniego Christophera Storera kręcono w niskobudżetowych warunkach studyjnych. Produkcja covidowa – mówiło się o takich. Mały plan zdjęciowy, kilkunastoosobowa obsada i kameralna forma wzmocniona klaustrofobiczną scenografią podupadającej knajpy w Chicago. Zbliżenia kamery, gra twarzą i detalem aktorskim, a do tego dynamiczny montaż w rytm hałaśliwej muzyki i krzyków z ekranu.
Tak powstała najlepsza od lat opowieść o gastronomii. Na dodatek uniwersalna, w „The Bear” równie dobrze przejrzą się widzowie z Chicago, Bombaju i Krakowa. Wszędzie tam, gdzie w weekend „wydawka” zapełnia się talerzami, a kelnerzy mają „tabakę”.
Horror „Menu” i dramat „Punkt wrzenia”
Dobra opowieść o restauracji nie jest tylko historią o gotowaniu. Tak samo jak „Barbie” nie jest filmem o lalkach, a „Biały Lotos” serialem o hotelu. To tylko punkt wyjścia do opowiedzenia o czymś więcej.
O czym? Pomysłów było w ostatnich latach parę. W horrorze „Menu” (2022) Ralph Fiennes wcielał się w psychotycznego szefa kuchni, który zapraszał do restauracji na odludziu grupę nowoczesnej arystokracji, by zaserwować im okrutną kuchenno-sadystyczną kolację. Miało to swój podtekst klasowej zemsty. Pracownicy usług (podklasa) kontra ich zamożni konsumenci (neoburżuazja).
W innym kierunku poszli twórcy „Punktu wrzenia” (2021), doprowadzając do ekstremum intensywność pracy w ekskluzywnym lokalu. W karkołomnej formie jednego ujęcia widz był prowadzony przez kolejne kręgi gastronomicznego i ludzkiego piekła, w którym pogrążał się szef kuchni Andy Jones (znakomity Stephen Graham).