Po pierwsze rzuca się w oczy bliskość. Christopher Nolan i jego operator filmowy Hoyte Van Hoytema opowiadali w wywiadach, że starali się podejść tak blisko twarzy grającego tytułową postać Cilliana Murphy’ego, jak tylko się dało, wykorzystując przy tym maksymalnie głębię ostrości. Te próby się powiodły i całość sprawia wrażenie obrazu bardzo kameralnego, wręcz intymnego portretu człowieka, który stworzył najbardziej śmiercionośną broń na ziemi. A z im bliższej odległości widzowie mogą zajrzeć mu w oczy, tym bardziej rozmazuje się pozostała przestrzeń w kadrze.
„Oppenheimer”, czyli kilka gatunków w jednym filmie
Druga sprawa odróżniająca nowy film Christophera Nolana od jego wcześniejszych, to sceny erotyczne. Bodaj pierwsze tak odważne w jego kinie. Stąd kategoria R w amerykańskich kinach, co oznacza film tylko dla widzów dorosłych. U nas właściciele kin i dystrybutorzy uznali, że mogą go oglądać widzowie co najmniej 15-letni.
Czytaj więcej
Jedni mieli go za aroganta, inni za wizjonera, jeszcze inni – za osobę niebezpieczną. Stworzył najpotężniejszą broń w historii ludzkości. Kim był Robert Oppenheimer, o którym opowiada nowy film Chrisa Nolana zatytułowany po prostu „Oppenheimer”?
Trzecia kwestia to gatunkowość – Nolan chwytał się za kolejne gatunki, jakby wzorem Stanleya Kubricka chciał zrealizować w swej karierze wszystkie najpopularniejsze formy. Kręcił thrillery i dramaty psychologiczne („Memento” i „Bezsenność”), heist movies, czyli historie o organizowaniu „skoku” („Incepcja”), filmy wojenne („Dunkierka”), science-fiction („Interstellar”), filmy sensacyjno-pościgowe („Mroczny rycerz” albo „Tenet”).
Teraz w „Oppenheimerze” mamy kilka filmów w jednym. Bo dostajemy kino biograficzne, w którym śledzimy genialnego fizyka od młodzieńczych lat aż do późnej starości; jest też sporo psychologicznego dramatu albo nawet thrillera – Oppenheimer czuje, że jego obowiązkiem jest skonstruowanie bomby atomowej, zanim uda się to naukowcom z hitlerowskich Niemec. Zarazem wie, że na końcu będzie tego prawdopodobnie żałować.