Netfliksowi należą się brawa za autoironię, bo zrealizował gogolowską receptę z „samych siebie się śmiejecie”. I to świadomie, a to rzadko się zdarza. W tym celu udostępnił w serialu nawet charakterystyczny dżingiel, który rozbrzmiewa wieczorem w milionach domów, a także wyświetlające się w szkarłacie logo. Tylko nazwę zmienił na Streamberry. Pewnie dlatego, by nie musieć sobie wytaczać procesu.
Zgodnie z inną zasadą, którą lubił Janusz Głowacki, jest i śmieszno, i straszno. Zwłaszcza w otwierającym odcinku „Joan jest okropna”. Tytułowa bohaterka orientuje się, że pokazane w ciągu kilku pierwszych minut wydarzenia, które wolałaby pozostawić w tajemnicy, zwłaszcza przed swoim partnerem – właśnie z nim ogląda w chwili wieczornej nudy pod szyldem nowego serialu Streamberry: sekretne spotkanie z dawnym kochankiem i poświęconą temu wizytę u psychoterapeutki.
Czytaj więcej
Netflix ujawnił datę premiery szóstego sezonu popularnego serialu, w którym zagra m. in. Salma Hayek.
Ciekawszy temat
Żeby było zabawniej, odgrywająca te sekwencje Salma Hayek została ucharakteryzowana na podobieństwo Joan. Nikt z jej kręgu nie ma wątpliwości, o kogo chodzi. Mało kto akceptuje prawdziwe oblicze kobiety. Joan chce powstrzymać koszmar, ale jak to w koszmarze – czuje paraliż.
Pomysłodawca serialu Charlie Brooker doprowadza do absurdu nieprawdopodobne zapętlenie problemów, w których przeglądają się dzisiejsze lęki: śledzenie nas przez smartfony i aplikacje czy brak panowania nad publicznym wizerunkiem. Salma Hayek gra samą siebie, komentując, że liczyła na coś równie dobrego jak „Frida”, a może skończyć się jej kompromitacją. Bohaterowie zaczynają się czuć jak angielscy robotnicy z XIX w., którzy chcieli zatrzymać rewolucję przemysłową, niszcząc nowe urządzenia, a przecież żadnej rewolucji zatrzymać się nie da, zwłaszcza technologicznej. Dobrze więc zastanowić się, jak zareagujemy na świat, w którym każdy detal naszego życia będzie publiczny. Czasu niewiele. To już się dzieje.