John
Wick 4
Reż.: Chad Stahelski
Wyk.: Keanu Reeves, Donnie Yen,
Bill Skarsgard
Czwarta część opowieści o
Johnie Wicku zaczyna się w Nowym Jorku, potem są Osaka, Berlin, ale
najważniejsza część blisko trzygodzinnego filmu toczy się w
Paryżu. Rada Najwyższa zrzeszająca wszelkiej maści zabójców ma
na bakier z Wickiem, który przed laty opuścił jej szeregi. Zleca
jego morderstwo. W pogoń za Wickiem rusza markiz de Gramont, który
ma zabić nie tylko Wicka, ale też i jego przyjaciół i znajomych.
To dlatego Wick jedzie do Japonii, by prosić o pomoc dawnego kolegę
Shimezu. Za nim podąża też m.in. zabójca, który chce zapolować
na Johna, gdy odpowiednio wysoko pójdzie honorarium za jego głowę.
A to dopiero początek. Trup jak zwykle ściele się gęsto, Keanu
Reeves w roli tytułowej jak zwykle mówi bardzo mało, ale zachwyca
charyzmą. No i oczywiście bije się, broni, zabija, a sam pozostaje
nietknięty. Każdy jego pojedynek z kolejnymi wrogami czy
napastnikami trwa w tym filmie po 20-30 minut, a sekwencja nakręcona
przy paryskim Łuku Triumfalnym naprawdę zapiera oddech. Inne
postacie też są ciekawe jak choćby bardzo trudny adwersarz Wicka –
niewidomy Cain czy markiz de Gramont, zakochany w sztuce Francuz z
wyższych sfer, który może zabić bez mrugnięcia powieką. Do tego
dochodzą świetne zdjęcia, inny koloryt każdego z miast. No i cała
plejada aktorów, m.in. Bill Skarsgard i Laurence Fishburn, którzy
obok Reevesa też tworzą wyraziste postacie. Oczywiście, żeby ten
trzygodzinny film obejrzeć bez znużenia, to trzeba ten rodzaj kina
po prostu lubić. Ja nie lubię. Ale znam entuzjastów, którzy
uważają, że „John Wick 4” zaczyna nowy rozdział w dziedzinie
filmów akcji.