Film Camerona to historia katastrofy transatlantyka, która wydarzyła się w 1912 roku. Z ponad 2200 pasażerów i członków załogi ocalało wówczas zaledwie około 700 osób. W „Titanicu” widać było każdy z 200 milionów wydanych dolarów. W replice statku czuło się rozmach i pieczołowitość w odtwarzaniu szczegółów. Dekoracja wnętrz, kostiumy — to wszystko wprawiało w zachwyt. Podobnie jak sceny katastrofy. Cameron spojrzał na tragedię „Titanica” oczami pary młodych bohaterów i ta subiektywna relacja dodała całej opowieści smaku. A jednocześnie pokazał wszystko, co się na statku działo — dramaty ludzi z niższych pokładów, których nie wpuszczono do szalup, poświęcenie jednych i strachliwy egoizm innych. Z dokładnością dokumentalisty prześledził niespełna trzy godziny, jakie minęły od zderzenia z górą lodową do zatopienia okrętu.
Żal może, że przy „Titanicu” zabrakło Cameronowi altmanowskiej umiejętności uważniejszego prowadzenia kilku wątków jednocześnie. Ledwo naszkicował postać nuworyszki Molly Brown, kobiety może nie najbardziej wyrafinowaną intelektualnie, ale jedynej, która w ciężkich chwilach zachowała człowieczeństwo, próbując zawrócić swoją, niemal pustą szalupę ratunkową, by ratować topiących się ludzi. Chciałoby się też więcej wiedzieć o starym Guggenheimie — człowieku, który nie przepychał się łokciami, by przed kobietami i dziećmi wejść do szalupy, lecz włożył swój najlepszy frak, by godnie umrzeć.
Natomiast świetny był pomysł, żeby o tragedii Titanica opowiadała 102-letnia kobieta. To ona była dziewczyną, która na statku przeżyła szaloną miłość, by wkrótce ją stracić. Cameron pokazał, jak stara kobieta bierze do ręki wyłowione z wraku lustro, w którym przeglądała się ponad 80 lat temu. Lustro to samo, tylko twarz, którą w nim widzi, jest inna. I tak, dzięki tej współczesnej klamrze reżyser opowiedział o przemijaniu, o wartości życia i wspomnień.
„Titanic” to wspaniałe role Kate Winslet i Leonardo DiCaprio, który jako jedyny z głównych twórców filmu nie dostał nominacji do Oscara. Ale zarówno ta rola, jak i ta niesprawiedliwość bardzo wzmocniły jego pozycję. Niedługo potem, jak jego bohater, mógł krzyczeć: „Jestem królem świata”.
Forever Young