Złote rybki w szampanie. Rozmowa z Rubenem Östlundem

Kochamy społeczne nierówności i swoje przywileje – mówi Ruben Östlund, twórca „W trójkącie”.

Publikacja: 09.01.2023 03:00

Złote rybki w szampanie. Rozmowa z Rubenem Östlundem

Foto: materiały prasowe

Film „W trójkącie”, będący zapisem feralnej podróży statkiem, triumfował w Cannes, zdobył Europejską Nagrodę Filmową, ma nominację do Złotych Globów i wiele innych wyróżnień. Złośliwi twierdzili jednak, że jeszcze nigdy canneńskiej Złotej Palmy nie dostał film, którego bohaterowie tak dużo czasu poświęcaliby problemom gastrycznym.

Bo przez 15 minut na ekranie wymiotują? I co w tym złego? Europejski reżyser nie musi być nadęty! Chcę opowiadać o świecie językiem, którym posługujemy się na co dzień. Zadawać kluczowe dla współczesności pytania bez kija w wiadomej części ciała. Kiedy spotykam się ze znajomymi, nie siedzimy, powtarzając w stuporze, jak jest nam smutno i źle. Wplatamy w dyskusje o rzeczywistości żarty i prowadzimy intelektualne gry. Dlaczego więc mam wymagać od widza, żeby płacił za oglądanie posępnych diagnoz? Kino to także błysk, humor, rozrywka.

Ale także uczciwa rozmowa o rzeczywistości.

Prezentując swój film „Happy End”, Michael Haneke powiedział, że współczesność tak bardzo wymknęła nam się spod kontroli, że zostały nam tylko farsy. Zgadzam się z nim. Zresztą skąd taki sukces choćby innego filmu „Nie patrz w górę”? Konwencja satyry sprawiła, że nikogo on nie obraził, a stał się lustrem zachodnich społeczeństw. Obnażył szarlatanerię i wariactwo cyfrowej rzeczywistości.

Czyli po prostu świata.

Nie, ja wciąż wierzę w porządek analogowy, który zachowuje zdrowy rozsądek. W płachty gazety z komentarzami ekspertów i spotkania z przyjaciółmi wymieniającymi między sobą opinie. W przeciwieństwie do zalewu fake newsów, skrajnych opinii i clickbaitów w sieciach społecznościowych.

„W trójkącie” na jachcie również płyną zapatrzeni w siebie instagramowi influencerzy. Przede wszystkim jednak to film o ekonomicznych nierównościach współczesnego świata. Zresztą zawsze pan o nich opowiada.

Wyniosłem to z domu. Moja mama zafascynowała się socjalizmem w latach 60. W jego duchu mnie wychowywała. Do dzisiaj wciąż w rozmowach wraca do teorii neomarksistowskich socjologów. Brat zbuntował się i został prawicującym konserwatystą. A ja staram się zachowywać dystans i po cichu, nie bez uśmiechu, obserwuję rodzinne awantury o strukturę społeczną.

W filmie popiersie Marksa odgrywa istotną rolę.

Istotną, bo symboliczną. Interesuje mnie, jak wyznawane przez nas idee przekładają się na codzienne życie. W Szwecji dużo mówi się o solidarności. Ale w gruncie rzeczy kochamy społeczne nierówności i swoje uprzywilejowane pozycje w hierarchii. Dlatego, chociaż widząc żebraka na ulicy, źle się czujemy, raczej nie rzucimy mu kilku euro. A wieża hipokryzji zaczyna drapać chmury, kiedy weźmiemy pod uwagę jeszcze wątek rasy i imigrantów.

Jednak nie na nich się pan koncentruje. Portretuje pan ludzi „obrzydliwie bogatych”. Jak pan odkrywał ich spojrzenie na świat?

Robiłem wywiady z pracownikami luksusowych jachtów. Opowiadali mi o zachciankach i ekscesach pasażerów. Trudno było mi się zidentyfikować z tymi ludźmi. Wyobraziłem sobie jednak dzieci wychowane w bogactwie. One nie znają innego świata. Widzą biedę, ale od kiedy pamiętają, do szkoły, do sklepu, na kinderbale odwozi ich szofer w luksusowym aucie. Nic dziwnego, że w dorosłym życiu stają się bohaterami anegdot załogi statku. Choćby takiej: jeden ze stewardów narzekał, że architekci popełnili błąd przy planowaniu jachtu. W najekskluzywniejszej sypialni umieścił jacuzzi. Nie przewidzieli, że goście będą sobie życzyć wypełnienia wanny szampanem, a jeden zażyczy sobie, by w tym trunku pływały złote rybki. Ale za to potem zdarzają się napiwki o wysokości 250 tysięcy euro.

Zrozumiał pan, dlaczego ktoś nagle żąda szampana i złotych rybek w jacuzzi?

Myślę, że to już rodzaj uzależnienia. Sprawdzanie granic, co jeszcze można kupić za swoje pieniądze. Rywalizacja między miliarderami na źle rozumianą fantazję. A obsługa nigdy nie mówi „nie”. Choćby miała szukać dla nich jednorożca.

Tylko czy warto portretować rosyjskiego oligarchę albo amerykańskie małżeństwo, które dorobiło się na handlu bronią?

Tak, bo oni są częścią rzeczywistości. Chętnie sportretowałbym teraz oligarchę, który odczuwa sankcje nałożone na Rosję po wybuchu wojny. Cały świat jest przeciwko niemu. Z dystansu jego problemy, jak ocalić statek zacumowany we francuskim porcie albo dokąd jechać na wypoczynek, wydają się absurdalne. Ale on naprawdę cierpi. Poczucie dyskomfortu nie jest obiektywne. W „W trójkącie” najbardziej mnie jednak ciekawiło odwrócenie ról. Stewardzi opowiadali mi, że czasem ich klienci są tak zblazowani, że stwierdzają: „To dzisiaj my będziemy was obsługiwać”. Chciałem, aby mój film, gdy rozbitkowie trafiają na bezludną wyspę, stał się właśnie zapisem takiego karnawału. Żeby pokazać, jak łatwo wchodzimy w odmienne role i zapominamy, kim byliśmy chwilę wcześniej. I jak szybko niedawna sprzątaczka zmienia się, czując swoją władzę.

Kocha pan wytrącać swoich bohaterów z poczucia bezpieczeństwa. A pan, jako uznany reżyser, również bywa czasem w takich niezręcznych sytuacjach?

Oczywiście. Te najbardziej kompromitujące sceny z moich filmów zwykle pochodzą z mojego życia. Wciąż we mnie walczą dwa żywioły: konsumpcjonizm i kreatywność. Kocham konsumować, przecież to czysta przyjemność, festiwal rozkoszy. Ale równie silna jest we mnie potrzeba tworzenia i refleksji. Wtedy kręcę filmy. Często są one satyrami. Ale nie wytykam w nich palcem innych. Opowiadam o nas wszystkich – także o sobie. Niestety.

Film „W trójkącie”, będący zapisem feralnej podróży statkiem, triumfował w Cannes, zdobył Europejską Nagrodę Filmową, ma nominację do Złotych Globów i wiele innych wyróżnień. Złośliwi twierdzili jednak, że jeszcze nigdy canneńskiej Złotej Palmy nie dostał film, którego bohaterowie tak dużo czasu poświęcaliby problemom gastrycznym.

Bo przez 15 minut na ekranie wymiotują? I co w tym złego? Europejski reżyser nie musi być nadęty! Chcę opowiadać o świecie językiem, którym posługujemy się na co dzień. Zadawać kluczowe dla współczesności pytania bez kija w wiadomej części ciała. Kiedy spotykam się ze znajomymi, nie siedzimy, powtarzając w stuporze, jak jest nam smutno i źle. Wplatamy w dyskusje o rzeczywistości żarty i prowadzimy intelektualne gry. Dlaczego więc mam wymagać od widza, żeby płacił za oglądanie posępnych diagnoz? Kino to także błysk, humor, rozrywka.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Rekomendacje filmowe: Komedia z Ryanem Goslingiem lub dramat o samobójstwie nastolatka
Film
Cannes 2024: Złota Palma dla Meryl Streep
Film
Mohammad Rasoulof represjonowany. Władze Iranu chcą, by wycofał film z Cannes
Film
Histeria - czyli historia wibratora
Film
#Dzień 6 i zapowiedź #DNIA 7 – w stronę maja, w stronę słońca
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił