Anderson lubi kino drapieżne i mroczne

Film "Aż poleje się krew" (od piątku na ekranach polskich kin) uhonorowany został ośmioma nominacjami do Oscarów i dwiema statuetkami - za wielką rolę Daniela Day-Lewisa i zdjęcia Roberta Elswita. Reżyser Paul Thomas Anderson to ciekawa indywidualność amerykańskiego kina.

Publikacja: 28.02.2008 10:57

Anderson lubi kino drapieżne i mroczne

Foto: Miramax

37-letni Paul Thomas Anderson mówi, że nie może żyć bez kina, ale nie pracuje bez przerwy. Do nakręcenia "Aż poleje się krew" przygotowywał się kilka lat.

– Pisałem scenariusz o dwóch zwaśnionych rodzinach, gdy w londyńskiej księgarni trafiłem na książkę "Oil" Uptona Sinclaire'a – mówi Anderson. – To był fantastyczny temat! W latach 20. pisarz jeździł z żoną na wakacje do Kalifornii. Widział, co działo się z poszukiwaczami nafty, którzy z dnia na dzień chcieli się stać bogaczami. Ale też w swojej powieści opowiedział o zmaganiach robotników z właścicielami szybów. Ja od tych wątków odszedłem. Podczas pracy nad scenariuszem na tyle oddaliłem się od oryginału, że postanowiłem zmienić tytuł filmu na "Może polać się krew". Jednak kiedy zaczęliśmy zdjęcia, straciliśmy jakiekolwiek wątpliwości. Zrozumieliśmy, że ta krew poleje się na pewno.

Nowy film Andersona jest szalenie precyzyjnie zrealizowany.

– Kiedy kręciłem swoje pierwsze filmy, utkane z ludzkich losów jak mozaika, myślałem: nie ma sensu opowiadać tradycyjnie, 20 minut wprowadzenia, coś się dzieje, konflikt, rozwiązanie, no i już. Miałem nawet różne pomysły na takie filmy, ale kiedy siadałem przy komputerze i zaczynałem pisać, wszystko mi się wymykało i rozrastało. Tym razem było inaczej. Postanowiłem się zdyscyplinować. Powtarzałem sobie: "Nie rozdrabniaj się! Nie uciekaj w dygresje! Opowiadaj historię!" Moim niedościgłym wzorem stał się "Skarb Sierra Madre".

"Aż poleje się krew" to wielki popis aktorskiej gry Daniela DayLewisa, który wciela się w człowieka budującego u progu XX wieku swoje naftowe imperium.

– Kiedy Daniel zgodził się zagrać Plainview, spędziliśmy ze sobą wiele tygodni w Nowym Jorku – opowiada Anderson – Umawialiśmy się na śniadania, chodziliśmy na spacery, rozmawialiśmy. Wcale nie o filmie. Uczyliśmy się siebie. Potem rozjechaliśmy się w różne strony. On do Irlandii, ja do Los Angeles. Ale w czasie zdjęć mówiliśmy jednym głosem. Jakby istniała jakaś niewidzialna nić między nim, mną i kamerą.

Ich wspólne dzieło dostało osiem nominacji do Oscara. Statuetki zdobyli Daniel DayLewis i operator Robert Elswit. Sam Anderson musiał się zadowolić nominacją i nagrodą za reżyserię wywiezioną z festiwalu berlińskiego. Ale potwierdził, że jest intrygującym artystą.

Syn telewizyjnego prezentera Ernie Andersona, uchodził za cudowne dziecko kina. Wcześnie zaczął pracować jako asystent w telewizji. Miał 18 lat, gdy zrealizował swój pierwszy film "The Dirk Digler Story", poświęcony gwiazdom porno.

– Mam kino zapisane w DNA – powiedział mi. – Nigdy nic innego dla mnie nie istniało. Urodziłem się filmowcem, tylko musiałem poczekać 20 lat, zanim zacząłem pracować.

W 1993 roku na festiwalu w Sundance pokazał krótki film "Kawa i papierosy", w którym opowiedział o losach pięciu osób spotykających się w małym sklepiku w Los Angeles. Debiut pełnometrażowy "Hard Eight" zrealizował w 1996 roku, a już rok później zachwycił przenikliwym filmem "Boogie Nights" o ludziach związanych z pornobiznesem.

Potem była znakomita, inteligentna "Magnolia". Anderson przeplótł losy różnych bohaterów – głównie z showbiznesu, którzy na co dzień tworzą mit amerykańskiego szczęścia, a sami pozostają niespełnieni i samotni. Zdobył Złotego Niedźwiedzia festiwalu berlińskiego.

W 2002 r. nakręcił "Punch Drunk Love" i zniknął z międzynarodowej areny. Przygotowywał "Aż poleje się krew". Pomógł w tym czasie Robertowi Altmanowi, swemu wielkiemu mentorowi, nakręcić ostatni film "Prairie Home Companion".

– Uwielbiałem go – mówi. – Jakżeż on pracował z aktorami! Słuchał ich, otwierał, wyzwalał w nich niezwykłą kreatywność. A potem dostawał dokładnie to, co chciał dostać. Dużo się od niego nauczyłem.

Zadedykował mu "Aż poleje się krew". Dzisiaj Paul Thomas Anderson przestał być cudownym dzieckiem amerykańskiego kina. Jest artystą czułym na społeczne nastroje, robi filmy ważne, a jednocześnie interesujące artystycznie. Pisze już dla siebie następny scenariusz, ale szczegółów nie zdradza.

– Marzę o tym, by znów spotkać się na planie z Danielem DayLewisem – mówi tylko. – A może również z Philipem Seymourem Hoffmanem i Robertem De Niro.

37-letni Paul Thomas Anderson mówi, że nie może żyć bez kina, ale nie pracuje bez przerwy. Do nakręcenia "Aż poleje się krew" przygotowywał się kilka lat.

– Pisałem scenariusz o dwóch zwaśnionych rodzinach, gdy w londyńskiej księgarni trafiłem na książkę "Oil" Uptona Sinclaire'a – mówi Anderson. – To był fantastyczny temat! W latach 20. pisarz jeździł z żoną na wakacje do Kalifornii. Widział, co działo się z poszukiwaczami nafty, którzy z dnia na dzień chcieli się stać bogaczami. Ale też w swojej powieści opowiedział o zmaganiach robotników z właścicielami szybów. Ja od tych wątków odszedłem. Podczas pracy nad scenariuszem na tyle oddaliłem się od oryginału, że postanowiłem zmienić tytuł filmu na "Może polać się krew". Jednak kiedy zaczęliśmy zdjęcia, straciliśmy jakiekolwiek wątpliwości. Zrozumieliśmy, że ta krew poleje się na pewno.

Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów