Rz: Paul Laverty, scenarzysta, z którym współpracuje pan od ponad dziesięciu lat, mówi, że wasze filmy biorą się „z powietrza”: z notek prasowych, drobnych zdarzeń, rozmów z ludźmi. Jak było z „Polakiem potrzebnym od zaraz”?
Ken Loach:
Żyjemy w czasach wielkich migracji. Nie tylko w Europie, ale i na całym świecie. Wojny, konflikty polityczne i nędza sprawiają, że wielu ludzi zostawia bliskich i wyjeżdża z własnych krajów. Mieszkańcy Ameryki Środkowej i Południowej uciekają do Stanów, ruszają się Afryka, Azja. W ostatnim dziesięcioleciu Wielka Brytania stała się mekką dla obywateli krajów postkomunistycznych. Mieliśmy więc z Paulem wrażenie, że warto pokazać sytuację emigrantów w Londynie. Ci ludzie, którzy nie znaleźli miejsca w swoich krajach, w Anglii są często wykorzystywani przez pracodawców. Ciężko harują, są oszukiwani, żyją w strasznych warunkach.
Czy przygotowując się do tego filmu, poznał pan środowisko pracujących w Londynie Polaków?
Rozmawiałem z emigrantami zatrudnionymi w supermarketach, na budowach. Nie tylko Polakami. A znakomicie spenetrował to środowisko Paul. Trafił m.in. do fabryki w Birmingham, gdzie poznał losy wielu zagranicznych robotników. Ich życie często układało się tak dramatycznie, że gdyby nakręcić o nich filmy, nikt by nie uwierzył, że to prawdziwe historie.