„Polak potrzebny od zaraz” to film przygnębiający, mocny i brutalny. Loach dostrzegł tę twarz emigracji, o której zwykle wstydliwie się milczy.
Film otwierają sekwencje nakręcone w Katowicach. W obskurnej sali, za stolikiem nakrytym suknem, Angielka werbuje robotników do pracy w Londynie. „Nie mam żadnego dochodu od bardzo dawna... Mogę zatrudnić się w budownictwie... Jestem nauczycielką, podejmę się każdego zajęcia...” – mówią kandydaci, którzy zgłosili się na ogłoszenie.
W Londynie wymieszają się z uchodźcami z Azji i z emigrantami z innych krajów postkomunistycznych. Zamieszkają w barakach, za które właścicielka firmy każe im słono płacić. Ich londyńskie „być albo nie być” będzie zależało od tego, czy sprytna, ale dość prymitywna Angielka wskaże ich rano palcem, zawiezie ciężarówką do roboty, a potem wypłaci dniówkę. Ale Loach potrafi pokazać nie tylko ich upodlenie i rodzący się bunt. Także tęsknotę – za krajem, bliskimi. „Nie chcę tu zostać na zawsze – mówi grany przez Lesława Żurka polski emigrant – Brakuje mi mojej rodziny, przyjaciół, psa”.
Jednak „Polak...” to film nie tylko o losie emigrantów. Dwie Brytyjki, które zakładają pośredniak, same bronią się w ten sposób przed bezrobociem. To ich sposób na wyrwanie się z przedmieść. Jeśli na trudnym, nasyconym rynku chcą utrzymać firmę – muszą ciąć koszty. Loach portretuje system, w którym liczą się tylko zyski. Angie, szefowa firmy, walcząc o własne przetrwanie, posunie się daleko. Gdy zabraknie miejsc do spania dla nowych pracowników, doniesie, że baraki na przedmieściach Londynu zajęte są przez nielegalnych emigrantów z Azji. „Wszyscy tak robią” – usprawiedliwi się potem przyjaciółce.
Bezwzględne postępowanie Angie reżyser kontrastuje ze światem jej ojca. Starszy pan zadaje pytania o empatię, ludzką solidarność. O wartości dawno zapomniane, na które w dzisiejszej rzeczywistości nie ma miejsca. Oryginalny tytuł filmu – „To wolny świat” – brzmi ironicznie.