Trzeba przestrzec zwłaszcza widzów oczekujących epickiego rozmachu opowieści, barwnych i ekstatycznych obrazów w stylu "The Doors". Oliver Stone przedstawił Jima Morrisona jako natchnionego proroka pokolenia dzieci kwiatów. "Control" Corbijna to hipernaturalistyczna opowieść o niedojrzałym emocjonalnie i życiowo chłopcu uciekającym z szarzyzny codzienności – w jeszcze bardziej przygnębiającą rzeczywistość muzyki punk.

Nie umniejsza to wielkości filmu. Czarno-biała faktura zdjęć znakomicie podkreśla wegetację Curtisa w dwupokojowym mieszkaniu w domu z płyty, w biednym miasteczku, gdzie panuje bezrobocie, takie jak w naszych blokowiskach. Scena, gdy wokalista Joy Division idzie do pośredniaka w kurtce z napisem "nienawiść", jest szczególnie mocna. Wiele mówi o frustracji straconego pokolenia dzieci śmieci.

Opowieść o pułapce rocka rozpoczyna się, gdy Curtis utożsamia wolność z życiem na haju, pomimo zaawansowanej epilepsji, która w każdej chwili grozi śmiercią. Obraz rozpaczy dopełnia dramat rodzinny z nieprzemyślanym małżeństwem, niechcianym dzieckiem i romansem. Przygnębiające są szwindle hien show-biznesu eksploatujących umierającego wokalistę. Przytłacza szarzyzna klubów, gdzie Joy Division słuchali tak samo sfrustrowani i biedni młodzi ludzie jak Curtis. Film z całą mocą podkreśla, że karierę zrobił dopiero po śmierci, zniszczył życie własne i rodziny. Pozostawił po sobie jedynie piosenki. Przerażające beznadzieją i zarazem piękne.

Zespół Iana Curtisa (1956) powstał w 1977 r. w Macclesfield. Najpierw nazywał się Warsaw. Nazwę Joy Division zaczerpnął od grupy obozowych więźniarek wykorzystywanych seksualnie przez hitlerowców. Ian ożenił się ze szkolną miłością Debbie, mając 17 lat. Mieli córkę. Romansował z Annik Honore, reporterką punkowej gazetki. Za życia Curtisa, który powiesił się w 1980 r., ukazała się tylko jedna płyta "Unknown Pleasures". Muzycy Joy Division założyli New Order.