Reklama

Romeo, Julia i Jaruzelski

"Wszystko, co kocham" Jacka Borcucha to dramatyczne love story z punk rockiem i stanem wojennym w tle. Pozwala zrozumieć młodym tę epokę

Aktualizacja: 17.01.2010 23:50 Publikacja: 14.01.2010 18:56

Romeo, Julia i Jaruzelski

Foto: ITI CINEMA

Jackowi Borcuchowi, rocznik 1970, udało się przypomnieć minioną epokę w sposób, który pozwala ją zrozumieć młodym – nie rażąc kombatanctwem.

Oglądamy czas pierwszej "Solidarności" bez relacji ze Stoczni Gdańskiej i skłóconych dziś działaczy. Normalne, płynące leniwie życie w nadmorskim, garnizonowym miasteczku. Odtworzone z troską o detale – kina z plakatem "Wejścia smoka" i budki z piwem. Sfotografowane wspaniale przez Michała Englerta, który sprawił, że realizm nie wywołuje depresji. Jest magiczny jak pejzaż redy, wydm i spotkanie Basi (Olga Frycz) z Jankiem (Mateusz Kościukiewicz).

Ich uczucie przypomina wschód słońca: rozświetla socjalistyczną szpetotę. Kiedy idą ulicą na tle propagandowych haseł, najważniejsze są nieśmiałe spojrzenia zakochanych. Wrażliwość, nadzieja i marzenia, z którymi wkraczają w dorosłe życie. Janek gra w punkowym zespole. To dodatkowy magnes dla pięknej dziewczyny.

[srodtytul]Noc generała [/srodtytul]

Wydawać by się mogło, że jak wielu nastolatków na świecie przeżyją pierwszą miłość, nie wiedząc, co to przekleństwo geopolityki. Borcuch oszczędza nam jej szczegółów. Ojciec Janka, oficer marynarki (Andrzej Chyra), bąka coś żonie (Anna Radwan), że Ruscy przyjeżdżają na ćwiczenia. To jednak margines.

Reklama
Reklama

Zło ogranicza się do zwykłych problemów rodzinnych. Kolega z zespołu oberwał od starego po twarzy. Ale to zwykły konflikt młodzi – starzy. Reszta biegnie swoim torem. Grupa Janka zakwalifikowała się na rockowy festiwal. Miłość kwitnie. Wtedy Borcuch odpala bombę z opóźnionym zapłonem: rozwija stary jak świat wątek, który znamy z Szekspira – Romea i Julii.

Telewizyjna migawka z wystąpieniem generała Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego jest krótka, oglądamy ją w tle domowej rozmowy. Ale skutki decyzji Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego demolują życie bohaterów.

Na początku nie miało znaczenia, że ojciec Janka jest oficerem LWP, a Basi – działaczem "Solidarności". Kiedy jednak chłopak przychodzi do niej po 13 grudnia, przez uchylone drzwi widzimy ślady esbeckiej rewizji. Pada zdanie o internowaniu taty i drzwi się zatrzaskują.

W prostym, niepozornym ujęciu reżyser pokazał zniszczone nadzieje Polaków na normalność.

Portretuje też degrengoladę stanu wojennego. Piwko między garażami, bezsensowny romans Janka z żoną oficera, który jest przełożonym ojca.

[srodtytul]Miłość na plaży[/srodtytul]

Reklama
Reklama

Dramaturgia filmu Jacka Borcucha jest znakomita. Pojawia się szansa, że wszystko będzie dobrze. Rozmowa sprowokowana śmiercią babci pomaga Jankowi zrozumieć życiowe wybory ojca, który był zbuntowany tak jak on. To nie jest typowy zupak, tylko normalny facet przez przypadek wmanewrowany w politykę. Dlatego pomaga synowi zorganizować w szkole punkowy koncert.

Scena, kiedy zespół gra nieocenzurowane piosenki o wolności, a rówieśnicy skandują w obecności dyrektorki "Solidarność", jest wzruszająca, choć nierealistyczna. Ale dzięki niej ci, którzy nie żyli w PRL, mogą zrozumieć, że komuna nie ograniczała się do kłamstwa katyńskiego, nomenklatury, prześladowań księży i opozycji, tylko oznaczała kontrolę wszystkich dziedzin życia, w tym muzyki młodzieżowej.

To tak jakby dziś zabronić rapu, używania MP3 czy chodzenia do klubów.

"Wszystko, co kocham" to po "Domu złym" i "Rewersie" kolejny znakomity film pokazujący bez martyrologii beznadzieję PRL. Finał przynosi katastrofę. Niespodziewaną. Borcuch zaskakuje widza. Uśpił naszą uwagę, obudził młodzieńcze marzenia. Pięknie pokazuje miłość na plaży, nadmorskie lato.

Tylko po to, żeby na koniec uwydatnić pełzający koszmar tamtych lat. Powiedzieć w imieniu wielu Polaków, bez patosu, ale dobitnie, że stan wojenny zniszczył wszystko to, co kochali.

Jackowi Borcuchowi, rocznik 1970, udało się przypomnieć minioną epokę w sposób, który pozwala ją zrozumieć młodym – nie rażąc kombatanctwem.

Oglądamy czas pierwszej "Solidarności" bez relacji ze Stoczni Gdańskiej i skłóconych dziś działaczy. Normalne, płynące leniwie życie w nadmorskim, garnizonowym miasteczku. Odtworzone z troską o detale – kina z plakatem "Wejścia smoka" i budki z piwem. Sfotografowane wspaniale przez Michała Englerta, który sprawił, że realizm nie wywołuje depresji. Jest magiczny jak pejzaż redy, wydm i spotkanie Basi (Olga Frycz) z Jankiem (Mateusz Kościukiewicz).

Pozostało jeszcze 84% artykułu
Reklama
Film
Nie żyje reżyser Jerzy Sztwiertnia
Film
„To był tylko przypadek”: Co się dzieje, gdy do władzy wracają przestępcy
Patronat Rzeczpospolitej
Złota Palma z Cannes, Marcin Dorociński i „Papusza”. Weekend otwarcia 19. BNP Paribas Dwa Brzegi zapowiada się wyśmienicie
Film
Gwiazda seriali „Sex Education” i „Biały lotos” Aimee Lou Wood kręci film w Polsce
Film
12 filmów ze wsparciem Warszawy i Mazowsza. Jakie to produkcje?
Reklama
Reklama