Tańce z gwiazdami

"Nine - Dziewięć" Roba Marshala: błyskotliwy powrót czy klęska odkurzonego musicalu?

Publikacja: 20.01.2010 17:46

"Nine - Dziewięć"

"Nine - Dziewięć"

Foto: kino świat

[srodtytul]Pro: Uczta dla oka i ucha[/srodtytul]

[b]Marek Sadowski[/b]

Choć musical nie jest moim ulubionym gatunkiem filmowym, "Nine – Dziewięć" kupiłem bez zastrzeżeń

Bohaterem quasiautobiograficznego "Osiem i pół" (1962) mistrza włoskiego kina Federico Felliniego był reżyser filmowy przeżywający zarówno kryzys wieku średniego, jak i twórczy. Ale kiedy artysta nie ma nic do powiedzenia, może zawsze objaśnić, dlaczego tak się dzieje. Ta opowieść o twórczym i życiowym wypaleniu zainspirowała później Amerykanina Maurego Yestona do stworzenia musicalu.

Minęły kolejne trzy dekady i za sprawą Roba Marshalla ("Chicago") bohater Felliniego znów pojawił się na ekranie otoczony wianuszkiem pięknych kobiet w pocztówkowo malowniczych realiach Włoch lat 60. A wybór Daniela Day-Lewisa to strzał w dziesiątkę. Jego Guido Contini na pozór zblazowany, znudzony sławą i wielbicielami, a naprawdę zmęczony życiem, pracą, kobietami, które jednocześnie kocha i okłamuje, jest zarazem magnetyczny i psychologicznie prawdziwy. Mimo braku wcześniejszych doświadczeń świetnie poradził sobie z tańcem i ze śpiewem. Bo w musicalu, także filmowym, fabuła jest tylko szkieletem, na którym wspierają się kolejne numery taneczno-wokalne. I tak właśnie skonstruowane jest "Nine – Dziewięć". Dobitną, przykuwającą uwagę ilustracją luźno połączonych ze sobą epizodów z udziałem kolejnych kobiet z życia, wspomnień i marzeń Guida są ich partie muzyczne.

Najbardziej energetyczną z nich – "Be Italian" śpiewa Fergie jako Saraghina wprowadzająca małego Guida i jego kolegów w tajemnice płci. Największym rozmachem inscenizacyjnym wyróżnia się "Folies Bergere" w dynamicznym wykonaniu szacownej (tylko metrykalnie) Judi Dench. Najseksowniejsza partia taneczna przypadła Penelopie Cruz w roli uwodzicielskiej kochanki o wielkim sercu i małym rozumku. Wzrusza Marion Cotillard w balladzie zdradzanej i cierpiącej żony "Take It All", by za chwilę w przebojowym "My Husband Makes Movies" zachwycić dynamiką bliskich striptizowi tanecznych układów. Zabrakło mi już miejsca, by pochwalić pozostałe gwiazdy: Nicole Kidman, Sophię Loren i Kate Hudson.

[srodtytul]Kontra: Banał show-biznesu[/srodtytul]

[b]Jacek Marczyński[/b]

"Nine – Dziewięć" to musical nudny i staroświecki, nawet wysiłki reżysera oraz zaangażowane przez niego gwiazdy nie mogły go uratować.

Trudno zrozumieć powody, dla których Rob Marshall zdecydował się wrócić do dziełka spółki: Maury Yeston i kompozytor Arthur Kopit. Stworzyli oni "Nine" prawie 40 lat temu, gdy modne były sceniczne przeróbki znanych filmów. Z musicali tego nurtu próbę czasu wytrzymał jedynie "Zorba". Inne pokrył kurz zapomnienia, nawet te, które zyskały w pewnym momencie popularność: "Promises, Promises" według "Garsoniery" czy "Sweet Charity" ("Noce Cabirii"). Musical "Nine" odżył na moment wystawiony ponownie na Broadwayu w 2003 r., ale trudno mu konkurować z utworami powstałymi w ostatnim ćwierćwieczu. Dramaturgicznie jest banalny, muzycznie zaś nieciekawy. Brakuje w nim choćby jednej pozostającej w pamięci piosenki, a to grzech niewybaczalny. Przenosząc "Nine" na ekran, Rob Marshall bardzo chciał ukryć wszystkie jego słabości. Szybkim montażem stara się ożywić akcję, efektowną choreografią przykrywa muzyczną mizerię. I kusi widza obsadą na czele z Sophią Loren. Nie ma ona jednak nic do zagrania, a zatrudniona została wyłącznie w charakterze tzw. żywej legendy kina.

Marshall zrobił efektowną wydmuszkę – zdobną w rozmaite wizualne atrakcje, ale pustą w środku. Nic nieznaczącym ozdobnikiem są nawet dodane przez niego sekwencje odwołujące się wprost do "Osiem i pół" Felliniego. Tamten film był szczerą spowiedzią artysty przeżywającego kryzys. "Nine – Dziewięć" to jeszcze jedna opowieść zza kulis show-biznesu, jakich setki wyprodukował Hollywood.

Po takich dziełach, jak: "Kabaret", "Cały ten jazz", "Hair", "Evita" czy "Chicago" wydawać się mogło, że ten rodzaj banalnego filmu musicalowego odszedł do lamusa, a przy pomocy tańca i piosenki można powiedzieć coś ważnego o człowieku i świecie. "Nine – Dziewięć" cofa nas do przeszłości, jest jak suknia wyciągnięta ze starej szafy z nadzieją, że nadal będzie modna. Można z niej uratować jedynie kilka błyskotek, a resztę niech zjedzą mole.

[srodtytul]Pro: Uczta dla oka i ucha[/srodtytul]

[b]Marek Sadowski[/b]

Pozostało 98% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu