Reklama

Bezmiar zbrodni

Filmy tegorocznego festiwalu opowiadają o tym, że wojna nie kończy się dla tych, którzy j? przeżyli. Dowodzą też, jak wielu morderców nie zostało ukaranych

Publikacja: 15.04.2010 21:46

Sajmiste – historia obozu, Serbia, reż. Marko Popović, Srdan Mitrović

Sajmiste – historia obozu, Serbia, reż. Marko Popović, Srdan Mitrović

Foto: Materiały Promocyjne

Na kołnierzach mundurów nosili runy SS. Współdziałali z nacjonalistami z krajów podbitych przez Niemcy. Na ziemi, po której przeszli, zostawiali karabinowe łuski i kałuże krwi. Trupy układali w głębokich dołach według metody nazywanej Sardinentechnik: głowa jednej ofiary w nogach drugiej – warstwa po warstwie. Zamordowali ponad 1,5 miliona Żydów. Kim byli? Czy za swe przerażające czyny ponieśli odpowiedzialność? O tym mówi ponaddwugodzinny dokument „Einsatzgruppen, brygady śmierci”. Reżyser Michael Prazan wykorzystał wiele archiwalnych filmów i zdjęć, które pokazują bezmiar nazistowskich zbrodni.

[srodtytul]Najpierw strzelaliśmy do matek[/srodtytul]

W ślad za armią niemiecką, która 22 czerwca 1941 r. runęła na Związek Radziecki, ruszyły odziały sformowane z myślą o realizacji upiornej wizji Hitlera – wymordowania wszystkich Żydów i stworzenia dla Niemców upragnionej przestrzeni życiowej. Przywódca Tysiącletniej Rzeszy utrzymywał, że Żydzi odpowiadają za upokorzenie Niemiec w 1918 r. i zagrażają przyszłości świata. Teraz ten „problem” miał zostać rozwiązany raz na zawsze.

Czterema Eisatzgruppen (czyli Grupami Operacyjnymi oznaczonymi literami A, B, C, D) dowodzili starannie dobrani oficerowie SS i SD urodzeni między 1900 r. a 1915 r. Należeli do najbliższych współpracowników SS-Obergruppenführera Reinharda Heydricha zwanego Archaniołem Zła. Byli ludźmi dobrze wykształconymi. Niektórzy ukończyli studia ekonomiczne, ale nie brakowało także humanistów: filozofów i historyków. Pożądani byli zwłaszcza literaci.

To dlatego, że potrafili znaleźć właściwe słowo. Najpierw wyjaśniali podkomendnym, że muszą mordować Żydów, bo to „wrogowie”, „wichrzyciele” i „krwiopijcy”. Potem przyszła kolej na kobiety i dzieci. Niektórzy z podwładnych zaczęli się wyłamywać. W Einsatzgruppen służyli przeważnie policjanci i nie wszyscy byli urodzonymi mordercami. „Musicie to zrobić, by spełnił się nasz sen” – wyjaśniali dowódcy.

Reklama
Reklama

Na Litwie i Ukrainie z Niemcami współdziałali miejscowi nacjonaliści. W filmie wypowiada się kobieta, która gotowała im obiad. Wspomina, jak jeden z oprawców się skarżył: „Nudno dziś. Nie ma nikogo do rozstrzelania”. Dokumentaliści dotarli również do mężczyzny, który jako chłopiec przygrywał mordercom na akordeonie. Musiał to robić, by wyżywić rodzinę. Mężczyzna zapamiętał, że przechwalali się zegarkami i obrączkami zrabowanymi ofiarom, pokazywali worki ze złotymi zębami. Opowiadali o dokonanych przez siebie gwałtach. Byli pijani, bo Niemcy wydawali im wódkę. Akordeonistę jakoś polubili. Dawali mu cukierki, a raz ofiarowali ściągnięte z trupa buty.

Największą zasługą twórców filmu jest przeprowadzenie wywiadów z członkami formacji pomocniczych Einsatzgruppen.

– Ponieważ dzieci i tak by nie przeżyły, zastrzelenie ich było najbardziej miłosiernym rozwiązaniem – tłumaczy jeden z oprawców. „A jeśli matka zasłaniała dzieci własnym ciałem, do kogo najpierw strzelaliście?” – pyta reporter.

– Do niej, rzecz jasna – wyjaśnia mężczyzna. – Chodziło o to, żeby rodzice nie musieli patrzeć na śmierć swych dzieci.

[srodtytul]Kobieta, która wyszła z grobu[/srodtytul]

Michael Prazan dotarł do archiwalnych materiałów z procesów hitlerowskich zbrodniarzy w ZSRR. Kobieta, która była świadkiem oskarżenia, opowiada o egzekucji odbywającej się pod wieczór. Pocisk tylko ją ranił. Upadła na stertę trupów i leżała bez ruchu, aby któryś z esesmanów jej nie dobił. Potem zaczęto sypać ziemię. Zrozumiała, że się udusi, jeśli nie podejmie próby ucieczki. Na szczęście było już dość ciemno i nikt jej nie zauważył.

Reklama
Reklama

Po wojnie, z 3 tysięcy członków Einsatzgruppen postawiono przed sądem zaledwie 200. Podczas procesu w Norymberdze zapadło 14 wyroków śmierci, ale wykonano tylko cztery. Jednym z powieszonych był SS-Grüppenführer Otto Ohlendorf, dowódca Einsatzgruppe D.

Benjamin Ferencz, oskarżyciel z Norymbergi, mówi w filmie, że na przykładzie Ohlendorfa można pojąć sposób myślenia fanatyka. Przytacza taki dialog z katem:

– Dlaczego hitlerowskie Niemcy dokonały tylu zbrodni?

– Zrobiliśmy to w samoobronie.

– Przecież nikt was nie atakował.

– Uprzedziliśmy cios.

Reklama
Reklama

– Dlaczego mordowaliście Żydów?

– Popierali komunistów.

– A dzieci? Co zawiniły dzieci?

– Jeśliby dorosły, zaczęłyby stanowić dla nas realne zagrożenie.

W dniu egzekucji Ohlendorfa, Ferencz postanowił spytać go o ostatnie życzenie.

Reklama
Reklama

– Wiedziałem, że jest żonaty i ma kilkoro dzieci – wspomina prokurator. – Pomyślałem, że być może chciałby im coś przekazać. Może: „Kocham was” albo: „Wiedzcie, że żałuję tego, co zrobiłem”. Ale on powiedział tylko: – Żydzi w Ameryce jeszcze tego pożałują. – Do widzenia, panie Ohlendorf – odparłem.

[srodtytul]Między katem a ofiarą[/srodtytul]

W 1942 r. przywódcy Rzeszy doszli do wniosku, że Einsatzgruppen są za mało wydajne. Poza tym niektórzy członkowie tych formacji przeszli załamanie nerwowe i musieli zostać wycofani do sanatoriów. Zdecydowano się więc na nowe rozwiązanie, które miało ograniczyć kontakt kata z ofiarą. Tak powstały obozy zagłady, do których przewożono ludzi zgromadzonych w gettach.

Więcej można się o tym dowiedzieć z dokumentu „Sajmiste – historia obozu”. Opowiada o zagładzie Żydów, którzy mieszkali na terenie dzisiejszej Serbii. W Belgradzie, stolicy kraju, żyło ich 15 tysięcy. Trafili do obozu w Topovske Supe.

– Myśleliśmy, że Niemcy nas nie zabiją, ponieważ jesteśmy im potrzebni jako siła robocza – opowiada w dokumencie Pavle Minh, jeden z ocalałych. Ludzie popełniali samobójstwa, nie mogąc znieść pracy ponad siły i upokorzenia. W obozie znaleźli się także Cyganie. Założyli orkiestrę grającą szlagiery operowe, ale Niemcy wkrótce spalili im skrzypce i wiolonczele.

Reklama
Reklama

– Gdy słyszę Rossiniego, widzę ludzi, którzy zginęli – wyznaje Minh. Co kilka dni powstawała lista osób, które miały być przewiezione do innego obozu. W istocie jechali na śmierć. Nieopodal Topovske Supe mordowali ich żołnierze Wehrmachtu. Tak zginęło 5 tysięcy mężczyzn. W grudniu 1941 r. kobiety, dzieci i starcy zostali przewiezieni do obozu koncentracyjnego w Sajmiste. Uwięzionych dziesiątkował mróz i głód.

– Dostała się tam też kobieta szukająca męża Żyda – mówi w filmie Debora Ostojic. – Była w ciąży – ani ona, ani dziecko nie przeżyli.

Na początku 1942 r. do Sajmiste przyjeżdżała ciężarówka, która zabierała ludzi w nieznane. Samochód kursował nawet kilka razy w tygodniu. Był ruchomą komorą gazową. Zamordowano w nim 7 tysięcy kobiet i dzieci.

Na terenie dawnego obozu w Sajmiste nie powstało muzeum. Nie ma nawet tablicy przypominającej o Zagładzie. Zniszczone budynki nikną pośród krzewów i drzew.

Prawdę o Holokauście pokazuje także „Złamana obietnica” Jiriego Chlumsky'ego. Czesko-słowacka fabuła powstała na kanwie autobiografii Martina Friedmanna-Petraska. Był on jednym z pięciu synów żydowskiego handlarza drobiu. Dzieciństwo spędził w małej słowackiej wiosce, całymi dniami grając z kolegami w piłkę.

Reklama
Reklama

Beztroski czas przerwała wojna. W 1939 roku Słowacja weszła w sojusz z nazistami – dokonano spisu ludności żydowskiej. W tym czasie rodzina Martina przygotowywała się do bar micwy chłopca. Najbliżsi zgromadzili się przy stole, by uczcić jego wejście w dorosłość. Ojciec złożył obietnicę, że w tym samym gronie spotkają się za rok. Ale nie mógł dotrzymać słowa.

[srodtytul]Koszmar trwa[/srodtytul]

Rodzice Martina trafili do obozów zagłady w Polsce, on zaś – do obozu pracy. Przymierał głodem, zmagał się z gruźlicą. Przetrwał dzięki talentowi piłkarskiemu – grał w drużynie złożonej z więźniów, oklaskiwali go strażnicy. Wreszcie zdecydował się na ucieczkę. Schronienie znalazł w klasztorze, potem wstąpił w szeregi komunistycznej partyzantki. Ale i wtedy musiał ukrywać swoje pochodzenie – towarzysze broni okazali się równie zaciekłymi antysemitami jak hitlerowcy.

Jak mówi reżyser, film powinien uczyć, że w życiu wszystko może się zdarzyć. To także ostrzeżenie, że każdemu reżimowi trzeba się przeciwstawić, nim będzie za późno.

Filmy pokazywane podczas festiwalu dowodzą, że dla tych, którzy przeżyli, wojna nie kończy się nigdy. Makabra powraca we wspomnieniach, nie daje spokoju. W „Einsatzgruppen” świadek zbrodni dokonanych na Ukrainie ze szczegółami opowiada o esesmanach, którzy byli zbyt pijani, żeby zastrzelić dziewczynkę leżącą na dnie masowego grobu.

Traumatyczne wspomnienia towarzyszą bohaterom dokumentu „Hotel Polski”. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności udało im się przeżyć Holokaust, ale powrót do miejsc, które pamiętają z czasów wojny, wciąż wywołuje w nich silne emocje. Reżyserka Kama Veymont przypomina historię Hotelu Polskiego, mieszczącego się przy ulicy Długiej 29

w Warszawie. Internowano w nim Żydów posiadających paszporty krajów południowoamerykańskich. Większość z nich kupiła je na czarnym rynku, wydając ostatnie oszczędności i do końca nie wiedząc, czy dokumenty przyniosą im upragnioną wolność. Jerzy Orłowski przekroczył próg Hotelu Polskiego po upadku powstania w warszawskim getcie.

– Widziałem tam wielu szczęśliwych Żydów – wspomina. – Wszyscy dostali papiery.

Internowani nie wiedzieli, jaki los ich czeka. 5 lipca 1943 roku Niemcy zabrali z hotelu 1200 osób. Potem ruszyły kolejne transporty. Żydzi trafili do obozów w Vittel i Bergen-Belsen. Wkrótce się okazało, że państwa południowoamerykańskie nie potwierdziły autentyczności paszportów. Ich właścicieli czekała śmierć w obozach zagłady. Przeżyli tylko ci, którzy kupili paszporty do Palestyny. W sumie z 2,5 tysiąca mieszkańców Hotelu Polskiego uratowało się 260 osób.

Przeszłość i dramatyczne przeżycia wracają także do kobiety żyjącej we współczesnym Izraelu, bohaterki stylizowanego na dokument filmu „Matka Walentyny”. Starzejąca się Żydówka o polskich korzeniach zatrudnia do pomocy Walentynę – młodą dziewczynę z polskiej wsi. Jej obecność ożywia makabryczne wspomnienia z obozów, na nowo przywołuje śmierć rodziców i brata.

Obrazy z czasów Holokaustu przyjmują postać dręczących wizji, zawłaszczają rzeczywistość. Staruszka coraz silniej pogrąża się w przeszłości, a w młodej służącej widzi swą przyjaciółkę z dzieciństwa, także Walentynę, która w decydującej chwili odmówiła pomocy. Przytłoczona cierpieniem i skrywaną przez lata rozpaczą kobieta odkręca gaz – zabija siebie i Walentynę. Dokonuje nie tyle aktu zemsty, co oswobodzenia – tylko śmierć mogła definitywnie zakończy wojenny koszmar.

Na kołnierzach mundurów nosili runy SS. Współdziałali z nacjonalistami z krajów podbitych przez Niemcy. Na ziemi, po której przeszli, zostawiali karabinowe łuski i kałuże krwi. Trupy układali w głębokich dołach według metody nazywanej Sardinentechnik: głowa jednej ofiary w nogach drugiej – warstwa po warstwie. Zamordowali ponad 1,5 miliona Żydów. Kim byli? Czy za swe przerażające czyny ponieśli odpowiedzialność? O tym mówi ponaddwugodzinny dokument „Einsatzgruppen, brygady śmierci”. Reżyser Michael Prazan wykorzystał wiele archiwalnych filmów i zdjęć, które pokazują bezmiar nazistowskich zbrodni.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Reklama
Film
Nie żyje reżyser Jerzy Sztwiertnia
Film
„To był tylko przypadek”: Co się dzieje, gdy do władzy wracają przestępcy
Patronat Rzeczpospolitej
Złota Palma z Cannes, Marcin Dorociński i „Papusza”. Weekend otwarcia 19. BNP Paribas Dwa Brzegi zapowiada się wyśmienicie
Film
Gwiazda seriali „Sex Education” i „Biały lotos” Aimee Lou Wood kręci film w Polsce
Film
12 filmów ze wsparciem Warszawy i Mazowsza. Jakie to produkcje?
Reklama
Reklama