Rz: Zagrał pan Świętego Piotra w „Quo vadis” Jerzego Kawalerowicza, bo kojarzy się pan z dobrocią, spokojem i wewnętrznym ciepłem?
Franciszek Pieczka: Trudno grać świętych. Ale jestem katolikiem żyjącym z ewangelią na bieżąco, czego nauczyłem się w rodzinnym domu, dlatego starałem się grać, mając w pamięci słowa Jezusa skierowane do Piotra: „Jesteś opoką, na której zbuduję swój Kościół”. Na pewno nie pomagał fakt, że na planie przemawiałem do tunezyjskich statystów. Czułem tym większą odpowiedzialność, że na Stolicy Piotrowej zasiadał Jan Paweł II. Po watykańskiej premierze chciałem tak wiele mu powiedzieć, wytłumaczyć się. Ale ledwie wydukałem: „Ojcze Święty, wybacz moją nieudolność”. Odpowiedział trzykrotnym „dziękuję” i uściskiem dłoni.
A umiałby pan skrzywdzić muchę?
W pana pytaniu pokutują moje polskie role ludzi dobrodusznych. Ale w filmach niemieckich grywałem schwarzcharaktery, w tym chorobliwego zazdrośnika, który prześladuje żonę i zabija mężczyznę uznanego za jej kochanka – całkiem bezpodstawnie.
Polacy zapomnieli, że Ślązacy wywalczyli Śląsk dla Polski sami, kiedy Piłsudski bił się pod Kijowem