Twórca nagrodzonego weneckim Złotym Lwem „Powrotu” nie miał łatwego zadania. Musiał przezwyciężyć paraliż, jaki niesie często wielki sukces. W „Wygnaniu” Zwiagincew podąża śladem swego wybitnego debiutu. Raz jeszcze dokonuje wiwisekcji rodzinnych stosunków. W „Powrocie” opowiadał o skomplikowanych relacjach ojciec – syn, teraz kreśli dramat rozmijania się ludzi żyjących pod jednym dachem.
Kobieta wyznaje mężowi, że spodziewa się nie jego dziecka. Mężczyzna, który od dawna oddalał się od żony, chce ratować związek. Ale żąda aborcji. Oboje czują się głęboko zranieni. Ona w milczeniu zgadza się na zabieg. On nie wie, że to nienarodzone dziecko naprawdę było jego. Tylko żona, coraz bardziej samotna, uznała, że mąż nie jest tym samym człowiekiem, którego poślubiła. Tragedia nieuchronnie wisi w powietrzu. Artysta próbuje zadawać pytania o istotę miłości, kłamstwa, alienacji, ale skomplikowana konstrukcja, jaką tworzy, od początku kryje w sobie fałsz.
Zwiagincew celebruje każdy kadr filmu. Bezkresne pola i samotne drzewa na rozstajach dróg przypominają klimat „Euforii” Wyrypajewa. Muzyka Bacha i Arvo Pärta wprowadzają element patosu. Rosjanin odwołuje się też do swego wielkiego rodaka – Andrieja Tarkowskiego. Opowiada o świecie bez Boga, nawiązuje do Starego i Nowego Testamentu. Sceny aborcji przeplata z zabawą dzieci układających z puzzli „Zwiastowanie” Leonarda da Vinci, każe małej dziewczynce czytać hymn o miłości świętego Pawła. Szuka archetypów, a akcję umieszcza w uniwersalnym „bezczasie” i w nieokreślonym miejscu naznaczonym piętnem upadku. Wyludnione miasto sprawia wrażenie opuszczonych dekoracji. Wieś jest tylko wspomnieniem arkadii – dom bohaterów jest zaniedbany, płynący niegdyś obok strumyk wysechł, a zagubiona wśród wzgórz cerkiewka zamknięta jest na cztery spusty.
Niestety, to co w „Powrocie” stworzyło arcydzieło, tutaj wydaje mi się pretensjonalne. Zamiast bólu, czuję w tym filmie kalkulację. Wydumaną i obarczoną psychologiczną nieprawdą. Bohaterka „Wygnania”, tak wrażliwa na drgnienia własnej duszy, decyduje się osierocić dwoje dzieci, zostawiając je z mężczyzną, od którego sama ucieka. Na dodatek Rosjanin mnoży wątki. W tle opowieści o mijaniu się ludzi jest jeszcze nieudane małżeństwo brata i tajemnica rodzinna sprzed lat. Wreszcie jesteśmy świadkami kuriozalnego, nieprzekonującego finału. Katharsis godnego socrealistycznego dzieła z lat 50.
Jest w filmie kilka scen, które intensywnością przypominają maestrię „Powrotu”. Jednak to zbyt mało. W „Wygnaniu” Zwiagincew dużo obiecuje, ale po wyjściu z kina zostawia widza z wątpliwościami i pustką.