Można się spodziewać, że film z Bliskiego Wschodu, który opisuje brak porozumienia, będzie zahaczał o politykę lub pokazywał dramatyczne zderzenie tradycji z nowoczesnością. Żaden z tych wątków nie pojawia się jednak w „Meduzach”.
Etgar Keret – jeden z najlepszych izraelskich prozaików – i jego żona Shira Geffen, która jest gościem festiwalu, nakręcili film sprawiający wrażenie poetyckiej fantazji. Pokazali życie we współczesnym Tel Awiwie – pełne symbolicznych scen, metafor. Jakby chcieli opowiedzieć bajkę.
Ale w istocie ich opowieść zawiera mnóstwo celnych obyczajowych obserwacji. A nietypowa forma „Meduz” – z pogranicza jawy i snu – sprawia, że jest to uniwersalne studium traum, lęków, które powodują, że ludzie czują się przeraźliwie samotni, zagubieni. Dryfują w życiu niczym tytułowe meduzy, po omacku szukając bliskości i zrozumienia.
Batya (Sarah Adler) pracuje jako kelnerka w firmie organizującej wesela. Dziewczynę poznajemy w momencie, gdy rozstaje się z chłopakiem. On ją pyta: „Nie chcesz mi czegoś powiedzieć? Na przykład: zostań?”. Jednak Batya nie jest w stanie wydusić z siebie słowa. Dopiero gdy chłopak wsiądzie do autokaru i odjedzie, z jej ust padnie ciche, podszyte smutkiem: „Zostań”.
Wątek Batyi luźno łączy się z dwiema innym historiami. Świeżo poślubieni małżonkowie (Noa Knoller i Gera Sandler) mają jechać na Karaiby, ale żona łamie na weselu nogę, więc muszą spędzić miesiąc miodowy w obskurnym hotelu na przedmieściach Tel Awiwu. I zamiast cieszyć się ze wspólnych chwil, oddalają się od siebie. Męża fascynuje mieszkająca w hotelu pisarka.