Ta niewesoła konkluzja przychodzi do głowy w trakcie oglądania drugiej fabuły w dorobku Maren Ade – niewielkim, za to hojnie nagradzanym.
Za swój debiut – w Polsce nieznany – młoda niemiecka reżyserka i producentka otrzymała m.in. nagrodę jury w Sundance w prestiżowej sekcji World Cinema (podczas ostatniej edycji festiwalu został do niej zaproszony po raz pierwszy polski film, dramat Jacka Borcucha „Wszystko co kocham”). Natomiast obraz „Wszyscy inni” dostał trzy nagrody Berlinale – Srebrnego Niedźwiedzia dla drugiej najlepszej fabuły, tę samą statuetkę wręczono najlepszej aktorce – Birgit Minichmayr, doceniono też pracę scenografki.
Film przedstawia nagą prawdę o związkach, tak trudną do przełknięcia jak w przypadku genialnych „Scen z życia małżeńskiego” Ingmara Bergmana. Niestety, pokazaną w dużo mniej zajmujący sposób, choć świetnie odegraną.
Nagrodzona Minichmayr wcieliła się w Gitti – szczerą młodą kobietę (bohaterowie są po trzydziestce) związaną z branżą muzyczną. Tyczkowaty Eidinger to Chris – zdolny architekt i raczej zamknięty w sobie, humorzasty ponurak. Ich związek dopiero raczkuje, więc by go dotrzeć, oboje wyjeżdżają na Sardynię, do willi jego rodziców. Reżyserka bezlitośnie obserwuje ich próby otwarcia się na siebie. Wydają się niedobrani, ale ich różne charaktery – Gitti jest impulsywna, a Chris cierpliwy – dobrze się dopełniają.
Gorzej z nastrojami irytującego mężczyzny, który zataja przed ukochaną porażkę w prestiżowym konkursie. Oczywiście Gitti w końcu się o niej dowiaduje, ale od kogoś, kogo wyjątkowo nie cierpi – obcesowego przyjaciela Chrisa, który także jest architektem, ale odnoszącym sukcesy. Jego żoną jest spełniona zawodowo, piękna, sympatyczna, a jeszcze do tego w ciąży, projektantka mody. W porównaniu z Hansem i Saną związek pierwszoplanowych postaci wypada blado i nieprzekonująco.