Mężowie, którzy puszczali żony w pojedynkę na egipskie wakacje, będą przerażeni. Podobnie matki dorastających córek. Uspokoją się za to życiowe partnerki panów, którzy w kurortach nad Morzem Czerwonym mieli okazję udawać samotnych. Wyprodukowany przez kanał HBO dokument „Darling I Lowe Ju”, jak wskazuje tytuł, opowiada o namiastkach miłości, jakie w Egipcie stają się udziałem polskich turystek.
Ta opowieść ma pięcioro bohaterów: dwie młode dziewczyny marzące o odnalezieniu prawdziwego uczucia na wakacyjnej dyskotece, panią w okolicach pięćdziesiątki oraz dwóch mężczyzn. Ci ostatni już po kilku dniach tracą złudzenia: w Hurghadzie seksualnie nie poszaleją. – Dlaczego Polki zachowują się tu inaczej niż w Polsce – pytają sami siebie, sącząc piwo na plaży. – W czym Egipcjanie są od nas lepsi? – komentują kolejne niepowodzenia. Odpowiedź bohaterek filmu jest prosta. – Polak zaczyna zdanie od stękania albo pyta „Która godzina?”. A mężczyźni w Egipcie są romantyczni. Umięśnieni. Wysportowani. Mają gładką skórę. No i ta ciemna karnacja...
Początkowo ten film budzi śmiech. Dziewczyny przypominają bohaterki dowcipów o blondynkach. Ale kiedy emerytka („Boże, jak ja nienawidzę tego słowa” – mówi) zaczyna odsłaniać własne potrzeby, można poczuć zażenowanie. Kobieta nie kryje fascynacji „specyfiką Egiptu”, polegającą na adorowaniu jej przez dużo młodszych mężczyzn. Co gorsza, pomstując na „młode i głupie”, które lgną do egipskich kaowców, sama staje się ofiarą własnej naiwności. Jej egipski żigolo śle esemesa za esemesem. – Gdyby nie był naprawdę zaangażowany, przecież by nie pisał. To kosztuje, a on nie zarabia dużo – mówi emerytka. I czyta na głos ostatnią wiadomość, tłumacząc ją z angielskiego na polski „Kochana, myślę tylko o tobie. Kocham cię i chcę być z tobą sam na sam”. Autor tych słów ma 20 lat i jest sprzedawcą w sklepie z butami. Znają się kilka dni. Czy trzeba dodawać, że w końcu poprosi kobietę o kupienie mu karty telefonicznej, bo „chce do niej pisać non stop”? I że ona mu ją kupi?
Anna Błaszczyk nie poprzestaje na filmowaniu rodaków i oddaje głos Egipcjanom. Ile bólu ich słowa przyniosą bohaterkom filmu, jeśli obejrzą ten dokument, można się tylko domyślać. Arabowie są bezwzględni w opiniach. – Polki są łatwe i głupie. Jak można uwierzyć, że w 60-letniej kobiecie zakochał się dwudziestolatek?! Kto chciałby żonę, która sypia z różnymi mężczyznami?! – pytają, drwiąc z turystek. I ze szczegółami opisują wakacyjny proceder. Trzeba poderwać Europejkę wyglądającą na zamożną. To nietrudne, jeśli facet potrafi prawić fałszywe komplementy bez zmrużenia oka. Nadmorski romans szybko przeradza się w miłość, a stąd już tylko krok do korzyści majątkowych. – Egipcjanin dzwoni i mówi, że umiera jego matka. Jedynym ratunkiem jest operacja, na którą go nie stać... – opowiada z uśmiechem plażowy podrywacz. – Możecie mi wierzyć lub nie, ale ten hotel, który mam za plecami, został zbudowany za pieniądze bogatej i zakochanej Szwajcarki.
Niebanalny i świetnie zrealizowany dokument jest trzecim samodzielnym dziełem reżyserki. Dwa wcześniejsze – „Tahur” (2005) i „Atijat, pierwsza żona” – także opowiadały o świecie arabskim. W „Darling I Lowe Ju” tamtejsze wartości zostały zderzone z europejskim kultem zabawy i rozrywki. A że bywa on niebezpieczny, najlepiej świadczy fakt, iż jedna z bohaterek filmu bez namysłu bierze w Egipcie ślub.