Pokazując Dziki Zachód z punktu widzenia pozbawionego wrażliwości dziecka, Coenowie – w ślad za Portisem – drwią z wyobrażeń o dziarskich kowbojach. Misja Mattie staje się karykaturą poczynań bohaterów klasycznych westernów. Oni głęboko wierzyli w szlachetny triumf dobra nad złem. Jej moralność dopuszcza ślepe okrucieństwo i wyrachowanie.
Przekorny film braci wychodzi jednak poza schemat antywesternu. Jest nakręcony wbrew modzie na doszczętne demitologizowanie Dzikiego Zachodu, co można było zaobserowować m.in. w "Zabójstwie Jessego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda" Andrew Dominika (2007). Ba, w pewnym momencie "Prawdziwe męstwo" staje się brawurową obroną kowbojskiego etosu! Wszystko dzięki kreacji Jeffa Bridgesa, który wcielił się w wynajętego przez Matti szeryfa.
Jednooki Rooster Cogburn to raptus i moczymorda. Najpierw strzela, potem myśli. Kiedy go poznajemy, negocjuje z Mattie swoją stawkę zza drzwi rozlatującego się wychodka. Bridges gra tak, że można poczuć od Roostera smród potu i whisky. Trudno o bardziej żałosną postać.
Ale to właśnie on na czas pościgu za bandytą zastąpi Mattie opiekuna, po trosze ojca. Zmiana jego uczuć w stosunku do zuchwałej dziewczynki jest bez sentymentalizmu zasygnalizowana. Podobnie jak przemiana wewnętrzna Cogburna, który w decydującym momencie wyprawy wykaże się zaskakującym heroizmem, wręcz sprzecznym z jego filozofią. W ten sposób abnegat Cogburn urasta do rangi legendarnych postaci z filmów Johna Forda czy Freda Zinnemanna.
Zasługą Coenów i Bridgesa jest to, że wywołując nostalgię za tamtym typem bohaterów, zachowują wobec nich dystans. Dzięki temu usatysfakcjonowani będą i westernowi puryści, i zwolennicy kruszenia mitologii Dzikiego Zachodu. Za oceanem żartuje się, że film nakręcił za Coenów ktoś inny. Tak bardzo wydaje się tradycyjny. Jedno jest pewne – John Wayne byłby z braci dumny.