Miejsce takich tytułów jest, zdaniem Spielberga, w wyścigu do telewizyjnych nagród Emmy, nie Oscarów. To reakcja na sukces „Romy”, ale też kampanię, w którą Netflix zainwestował około 40 mln dolarów. Autor „Listy Schindlera” czy „Lincolna” nie ukrywa, że chce wykorzystać swoją pozycję do nakłonienia Amerykańskiej Akademii Filmowej od zmiany Oscarowego regulaminu.
Wielu członków Akademii – zarówno reżyserów, jak i producentów – popiera Spielberga uważając, że miejsce filmu jest w ciemnej, kinowej sali, na dużym ekranie, a nie na iPadzie czy smartfonie. Ale wielu też nie zgadza się ze Spielbergiem. Podkreślają oni, że zmieniły się w ostatnich latach filmowe realia. Wielkie studia produkują mniej tytułów, skupiając się głównie na wielkich blockbusterach. Platformy streamingowe wypełniają lukę, coraz częściej przyciągając do siebie świetnych twórców, dając im pieniądze na realizację ambitnych, artystycznych filmów i wolność. W rozmowie z dziennikarzem „Variety” reżyser Joe Berlinger („Paradise Lost”) zwraca też uwagę, że zmienia się sposób odbioru sztuki filmowej. Jego przyszłością może stać się właśnie wąska dystrybucja kinowa i szeroki dostęp do tytułu w platformach streamingowych. Jego ostatni film „Podły, okrutny, zły” o seryjnym mordercy Tedzie Bundy’m podczas festiwalu Sundance Netflix kupił za 9 mln dolarów. Na Twitterze głos w obronie Netflixa zabrała też np. Ava duVernay („Selma”), która tam właśnie zrealizowała dokument „13th” nominowany do Oscara w 2016 roku.