Zbliża się 1993 rok. Zgodnie z postanowieniami układu z Schengen granice wewnątrz Unii Europejskiej zostaną otwarte. Będzie można swobodnie podróżować. Tymczasem na belgijsko-francuskim pograniczu trwa wojna. Paliwem jest ksenofobia, a amunicją — rasistowskie stereotypy.
Prym wśród awanturników wiedzie Ruben (Benoit Poelvoorde), celnik z Belgii. Sąsiedzi to dla niego parszywe żabojady. Z lubością uprzykrza im życie poniżającymi rewizjami, podkreślając przy tym wielkość rodzimych tradycji. Dla takich jak on zniesienie granic jest niemal końcem świata. Zwłaszcza, że zwierzchnicy, by walczyć ze zorganizowaną przestępczością, a przy okazji zaakcentować europejską jedność, każą utworzyć dwuosobowe, mieszane patrole. Ruben dostaje do pomocy Mathiasa (Dany Boon), sympatycznego, choć ciut tchórzliwego Francuza, który ze strachu przed szowinistycznym kolegą utrzymuje w tajemnicy romans z jego siostrą...
Komedia „Nic do oclenia" zrobiła nad Sekwaną furorę, gromadząc w kinach ponad osiem milionów widzów.
Być jak Louis
Pojawiły się nawet porównania do filmów z żandarmem z Saint Tropez. Bohaterowie też noszą mundury, humor jest lekki i farsowy, a Ruben ma w sobie frenetyczną energię Louisa de Funesa. Jednak to nie grający główną postać Benoit Poelvoorde zasłużył na porównanie z mistrzem komedii, choć jest cenionym aktorem z Belgii, popularnym również we Francji.
Następcą de Funesa ogłoszono Dany'ego Boona, ekranowego partnera Poelvoorde i reżysera „Nic do oclenia". Boon ma niesamowitą passę. Jego poprzedni film „Jeszcze dalej niż północ" obejrzało 20 milionów widzów, dystansując w rankingu wszechczasów „Wielką włóczęgę" z de Funesem i Bourvilem. Teraz wynik jest skromniejszy, ale Boon i tak pobił o kilka milionów najbardziej kasowe produkcje tego sezonu.