Absolutną debiutantką, co obwieścił wielki napis na ekranie, była na festiwalu Katarzyna Zawadzka. Rola młodziutkiej zakonnicy walczącej z demonami przeszłości i realnymi zagrożeniami teraźniejszości sprawiła, że wyszła z cienia. Film Barbary Sass-Zdort „W imieniu diabła" (premiera 19 września) dał aktorce nie tylko główną rolę, ale też spory kredyt na festiwalu. 16 lat temu dzięki habitowej kreacji w „Pokuszeniu", wyreżyserowanym także przez Barbarę Sass-Zdort, główną aktorską nagrodę wywiozła znad morza Magdalena Cielecka. Pięć lat później rozterki filmowej zakonnicy nękanej przez komunistyczny reżim przyniosły statuetkę Mai Ostaszewskiej za rolę w „Prymasie. Trzy lata z tysiąca" Teresy Kotlarczyk. „W imieniu diabła" to historia uniwersalna, odsłaniająca ludzkie lęki, słabości i zagrożenia, jakie niesie życie za klauzulą. Jednak wielu widzów dostrzeże w tym filmie nawiązania do głośnej sprawy betanek z kazimierskiego klasztoru.
Katarzyna Zawadzka zdaje sobie sprawę, że ten kontekst będzie filmowi towarzyszył, ale jej bohaterka opowiada o sobie na ekranie znacznie więcej. Jest bardzo plastyczna – wewnętrznie i zewnętrznie. Pokazuje, że mogłaby zagrać i potwora, i anioła, piękność i postać charakterystyczną. Byle tylko trafiła na takiego reżysera i operatora jak w „W imieniu diabła".
Czytaj w tygodniku "Uważam Rze" oraz na uwazamrze.pl