W przypadku „Bitwy Warszawskiej..." miałem tak dużo pracy, że z aktorstwa musiałem zrezygnować. Największym wyzwaniem było zdokumentowanie całego tego wydarzenia. Film ma swoją specyfikę. Trzeba było być wiernym specyfice tamtych czasów, ale pamiętać, że musi powstać opowieść atrakcyjna dla widza. Ubraliśmy 6300 statystów, czyli dwa pułki piechoty. Nie mówiąc o aktorach.

Trzeba sobie uświadomić z jakim wojskiem mamy do czynienia. Jak bardzo różnorodnym. W tej bitwie brali udział żołnierze z różnych zaborów, była też Armia Hallera zorganizowana na zasadzie zaciągu ochotniczego, spośród Polaków służących w wojsku francuskim, byłych polskich jeńców wojennych z armii austro-węgierskiej i niemieckiej (ok. 35 tys.) oraz polskiego

wychodźstwa ze Stanów Zjednoczonych (ok. 22 tys.) i Brazylii (300 osób). Byli też dawni legioniści w charakterystycznych dla siebie mundurach. I ten cały koloryt trzeba było oddać w tej opowieści, zanim pojawił się ujednolicony mundur khaki w niepodległej Polsce. Równie barwne były przecież mundury Rosjan. A widzom nie mogły się one mylić. Zarówno mnie, jak i całej ekipie najbardziej zależało, na tym, by dać świadectwo. Pokazać, jak można było z wielu kawałków utworzyć państwo i wprowadzić je do grona wolnych narodów. Bo wtedy wszystkim nam się chciało chcieć. Teraz mamy wolność, a nie zawsze potrafimy ją docenić.