Oryginalny serial był bajką czarno-białą, film kinowy jest bajką w kolorze. W obydwu wersjach roi się od operetkowych, głupich Niemców wyprowadzanych w pole przez „naszego" agenta. Kobiety nie mogą oprzeć się męskiemu urokowi przystojnego Hansa i jego mundurowi oficera Abwehry. Wstrętny Brunner jest wyjątkową (nawet jak na Niemca) kanalią. I w obu wersjach – jak to w bajkach bywa – wymaga się od widza przyjęcia sporej tolerancji na rzeczy niewiarygodne i nieprawdopodobne.
To nie zarzut: kultura popularna istnieje dzięki dobrowolnemu zawieszeniu niewiary, umowie między twórcą a odbiorcą, która zakłada, że w zamian za dobrą zabawę bardzo mocno przymrużamy oko. Dlatego nikt nie przejmuje się faktem, że James Bond musiałby – jak ktoś pracowicie wyliczył – spędzić grubo ponad sto lat, ucząc się tych wszystkich rzeczy, w których biegłość przejawia na ekranie. A fakt, że Indiana Jones przepływa Morze Śródziemne uczepiony łodzi podwodnej, budzi porozumiewawczy uśmiech, a nie irytację.
Czy „Hans Kloss – stawka większa niż śmierć" dostarcza widzowi dobrej zabawy? W wielu miejscach tak. Czy jest filmem, który z czystym sumieniem można polecić każdemu? Nie do końca. Czy wskrzesza, czy może demistyfikuje legendę agenta J-23? Ani jedno, ani drugie: jeszcze bardziej ją komplikuje i to zupełnie niepotrzebnie.
Od Królewca do Madrytu
Doceniam starania twórców filmu, którzy postanowili porwać się na rzecz niemożliwą, czyli mimo zdecydowanie polskiego budżetu spróbowali ze wszystkich sił pokazać na ekranie, że robią film „na bogato". Kino jest sztuką iluzji i takie rzeczy się udają. Kiedyś w debiutanckim „Pojedynku" Ridleyowi Scottowi wystarczyło wnętrze namiotu, jeden facet z szablą na pierwszym planie i dwóch widocznych w tle przez uchylone płótno, by stworzyć iluzję, że jesteśmy w środku wielkiego obozu napoleońskiej armii. Podobnie jest w nowym Klossie – wąskie kadry, dobre wykorzystanie głębi planów, odpowiednie zabawy światłem, kamerą, sprytny montaż – reżyser Patryk Vega wykonał naprawdę dobrą robotę. Jest kilka scen zrobionych z prawdziwym rozmachem, są rozsądnie (nareszcie!) stosowane efekty komputerowe – od strony technicznej to naprawdę niezły film, ładnie wymyślony, zmontowany, udźwiękowiony, z dobrą muzyką (i obeszło się bez starego motywu z serialu!).