Rozrywka większa niż prawda

„Stawka większa niż śmierć" to całkiem niezłe kino rozrywkowe. Z rzeczywistą historią ma jeszcze mniej wspólnego niż serialowe przygody J-23

Publikacja: 23.03.2012 22:09

Rozrywka większa niż prawda

Rozrywka większa niż prawda

Foto: kino świat

Tekst z tygodnika Uważam Rze

Oryginalny serial był bajką czarno-białą, film kinowy jest bajką w kolorze. W obydwu wersjach roi się od operetkowych, głupich Niemców wyprowadzanych w pole przez „naszego" agenta. Kobiety nie mogą oprzeć się męskiemu urokowi przystojnego Hansa i jego mundurowi oficera Abwehry. Wstrętny Brunner jest wyjątkową (nawet jak na Niemca) kanalią. I w obu wersjach – jak to w bajkach bywa – wymaga się od widza przyjęcia sporej tolerancji na rzeczy niewiarygodne i nieprawdopodobne.

To nie zarzut: kultura popularna istnieje dzięki dobrowolnemu zawieszeniu niewiary, umowie między twórcą a odbiorcą, która zakłada, że w zamian za dobrą zabawę bardzo mocno przymrużamy oko. Dlatego nikt nie przejmuje się faktem, że James Bond musiałby – jak ktoś pracowicie wyliczył – spędzić grubo ponad sto lat, ucząc się tych wszystkich rzeczy, w których biegłość przejawia na ekranie. A fakt, że Indiana Jones przepływa Morze Śródziemne uczepiony łodzi podwodnej, budzi porozumiewawczy uśmiech, a nie irytację.

Czy „Hans Kloss – stawka większa niż śmierć" dostarcza widzowi dobrej zabawy? W wielu miejscach tak. Czy jest filmem, który z czystym sumieniem można polecić każdemu? Nie do końca. Czy wskrzesza, czy może demistyfikuje legendę agenta J-23? Ani jedno, ani drugie: jeszcze bardziej ją komplikuje i to zupełnie niepotrzebnie.

Od Królewca do Madrytu

Doceniam starania twórców filmu, którzy postanowili porwać się na rzecz niemożliwą, czyli mimo zdecydowanie polskiego budżetu spróbowali ze wszystkich sił pokazać na ekranie, że robią film „na bogato". Kino jest sztuką iluzji i takie rzeczy się udają. Kiedyś w debiutanckim „Pojedynku" Ridleyowi Scottowi wystarczyło wnętrze namiotu, jeden facet z szablą na pierwszym planie i dwóch widocznych w tle przez uchylone płótno, by stworzyć iluzję, że jesteśmy w środku wielkiego obozu napoleońskiej armii. Podobnie jest w nowym Klossie – wąskie kadry, dobre wykorzystanie głębi planów, odpowiednie zabawy światłem, kamerą, sprytny montaż – reżyser Patryk Vega wykonał naprawdę dobrą robotę. Jest kilka scen zrobionych z prawdziwym rozmachem, są rozsądnie (nareszcie!) stosowane efekty komputerowe – od strony technicznej to naprawdę niezły film, ładnie wymyślony, zmontowany, udźwiękowiony, z dobrą muzyką (i obeszło się bez starego motywu z serialu!).

Film rozgrywa się na dwóch planach czasowych: w roku 1975 oraz w marcu 1945 r., kiedy to w oblężonym przez Sowietów Królewcu spotykają się Kloss, Brunner i gauleiter Prus Wschodnich Erich Koch. Kto węszy w powietrzu sprawę Bursztynowej Komnaty, ma oczywiście rację – to ona jest gadżetem wprawiającym w ruch akcje filmu. Jej wywiezienia w głąb Rzeszy domaga się Adolf Hitler, zagarnąć ją dla siebie chcą i demoniczny Lau, i niezawodny Brunner. Skarb ginie jednak w tajemniczych okolicznościach. 30 lat później będą chcieli go odzyskać naziści ukrywający się w Hiszpanii generała Franco i w Ameryce Południowej oraz przedstawiciele Ludowego Wojska Polskiego.

Duch Pasikowskiego

„Hans Kloss" to najlepszy film Władysława Pasikowskiego od czasów „Operacji Samum". Tak, właśnie Pasikowskiego, choć reżyserem był Patryk Vega. Pasikowski napisał jednak scenariusz. Na ekranie widzimy bardzo wiele kina á la Pasikowski, który bez wątpienia jest najlepszym polskim twórcą filmów dla dużych chłopców.

Udała mu się sztuka nie lada, bo choć nawiązuje w wielu miejscach do wydarzeń z oryginalnego serialu, to stworzył historię, która nie ugina się pod ciężarem autocytatów i broni się jako osobna historia. Można by ją nakręcić i bez Klossa, choć pewnie wtedy film musiałby być o pół godziny dłuższy, bo trzeba by najpierw poświęcić nieco miejsca na przedstawienie i charakterystykę głównych bohaterów. Tu pojawia się zdecydowana przewaga remake'u czy sequelu – kręcenie filmu, który wykorzystuje postaci doskonale znane każdemu, sprawia, że można od razu przejść do rzeczy.

Pasikowski napisał dużo dobrych dialogów, w których nie brakuje odzywek idealnie nadających się do życia pozafilmowego. Nie wiem, czy któraś będzie tak chwytliwa jak: „Bo to zła kobieta była" z „Psów" czy „W armii wszystko jest proste" z „Krolla", ale kandydatur do statusu „kultowości" znajdzie się sporo. „Ojczyzna mi się podoba. Wy mi się nie podobacie" – mówi Kloss oficerom LWP, którzy pytają, czy nie podoba mu się socjalistyczna ojczyzna. „Nie ma twardych ludzi, są tylko źle przesłuchiwani" – stwierdza Brunner po sesji tortur. Brunner zresztą wypowiada najwięcej zapadających w pamięć zdań, które uwiodą publikę („Nikt nie jest nadczłowiekiem, no, oczywiście poza nami z SS"). Co prowadzi nas do ciekawej kwestii – zderzenia na ekranie starej generacji polskich aktorów i szeregu różnej jakości gwiazd współczesnych. Zderzenia, w którym weterani są lodołamaczem bezlitośnie rozgniatającym młodszą konkurencję.

Nie zmienia to faktu, że „Hans Kloss" broni się jako rozrywkowe kino, na poziomie, powiedzmy, rosyjskich produkcji sprzed 10–15 lat.

Są jednak momenty, kiedy na bajkę o Klossie nakłada się prawdziwa historia. Tu sprawa nie wygląda tak różowo. Jeden ze znajomych historyków po obejrzeniu trailera filmu Vegi napisał na Facebooku „Olbrychski wygłasza kwestię: „Był pan polskim szpiegiem"... kurza stopa i motyla noga, ciekawe kiedy się dowiemy, że czterej pancerni przez całą wojnę walczyli w armii gen. Andersa".

Hans, ja pana zwerbuję

„Dla nikogo nie było tajemnicą, że rozkazy Jankowi wydawali Sowieci. Ale po obaleniu komunizmu postanowiono J-23 zweryfikować do cna. Janek był agentem NKWD! Aż wreszcie w 2006 r. w Telewizji Polskiej podjęto decyzję o wstrzymaniu emisji powtórkowych" – kpi Piotr K. Piotrowski w książce „Kultowe seriale" i z dumą informuje, że kiedy Klossa zaczęła powtarzać jedna z telewizji prywatnych, to opatrzył go komentarzami fachowców, jak na przykład... gen. Gromosław Czempiński, były pracownik Departamentu I Służby Bezpieczeństwa PRL.

Czy jest sens toczyć boje o historię w przypadku bajki? Zastanówmy się: z pierwszego odcinka oryginalnego serialu dowiadujemy się, że Stanisław Koliński, który podszyje się pod Hansa Klossa, to Polak, który w 1941 r. uciekł z obozu jenieckiego w Królewcu do Związku Sowieckiego, by ostrzec Rosjan przed atakiem Niemców. Po przeszkoleniu wyrusza w misję szpiegowską do Rzeszy. Żadnej polskiej armii czy polskiego wywiadu wtedy w Sowietach nie było. J-23 musiał być agentem sowieckim, nie ma dyskusji. Pod koniec serialu (lata 1944–1945) pojawia się w mundurze polskim. Jak to wytłumaczyć? Ano tylko na dwa sposoby. Albo został oddelegowany do socjalistycznego wojska polskiego przez NKWD i trafił między tzw. kujbyszewiaków (absolwentów specszkoły NWD, z której wywodziła się elita bezpieczniacka wczesnej PRL) – wtedy jego kumplem byłby np. Mieczysław Moczar. Albo Kloss był w Informacji Wojskowej, która zajmowała się kontrwywiadem wojskowym na terenie PRL i zapisała się w historii równie niechlubnie jak sowiecki Smiersz. W takim przypadku kumplami Klossa mogliby być... Wojciech Jaruzelski i Zygmunt Bauman.

Pasikowski i Vega omijają tę kwestię, sugerują, że Kloss był „polskim szpiegiem", choć pada też zdanie o „bolszewickim szpiclu" – co potwierdza teorię o Polaku w sowieckim mundurze. Rzecz jeszcze bardziej komplikuje się jednak, gdy film dochodzi do roku 1975, kiedy to Kloss wpada w ręce oficerów MON, którzy każą mu podpisać zobowiązanie do współpracy z SB, po czym okazują się specjalistami od łowienia zbiegłych nazistów, czym z kolei tak naprawdę zajmował się albo Wydział I SB (niemający nic wspólnego z MON), albo II zarząd Sztabu Generalnego LWP (niemający nic wspólnego z MSW, pod które podlegała SB). Rozumiem, że twórcom filmu zależało na tym, by „nasz" Janek nie musiał kooperować z esbekami. Żeby greps „J-23 znowu nadaje" dotyczył współpracy z ludowym wojskiem, które jest tu pokazane jako „ci dobrzy". Tyle tylko, że w 1975 r. także MON ma już za sobą strzelanie do robotników na Wybrzeżu i antysemickie czystki, a opowieści o tym, jak to jego szlachetni oficerowie interesują się głównie tropieniem niemieckich przestępców wojennych, cuchną fałszem na odległość.

Czy jest się czym denerwować? W końcu to tylko bajka. Ale przecież filmy o Bondzie też są bajkami, a nikt nie każe nam wierzyć, że 007 jest agentem CIA. Są jakieś granice wspomnianego na początku dobrowolnego zawieszenia niewiary. Kinowy „Hans Kloss" próbuje zbliżyć się do rzeczywistości, czemu służą realistyczne sceny quasi-historyczne. A jednocześnie w kwestiach historycznych robi z mózgu odbiorcy jeszcze większy kisiel niż tajemnicze serialowe przemiany Janka z sowieckiego agenta w „polskiego" oficera.

A przecież, jak pisał amerykański poeta Carl Sandburg, to film jest najważniejszą instytucją edukacyjną na Ziemi. W imię dobrej rozrywki można poświęcić wiele, ale na pewno nie powinno się poświęcać wszystkiego. I proszę mnie nie pocieszać, że jak „Hans Kloss" trafi na powtórki do telewizji, to się go opatrzy komentarzem fachowców, bo idę o zakład, że nawet jeśli tak się stanie, to ekspertem znów będzie Gromosław Czempiński.

Tekst z tygodnika Uważam Rze

Tekst z tygodnika Uważam Rze

Oryginalny serial był bajką czarno-białą, film kinowy jest bajką w kolorze. W obydwu wersjach roi się od operetkowych, głupich Niemców wyprowadzanych w pole przez „naszego" agenta. Kobiety nie mogą oprzeć się męskiemu urokowi przystojnego Hansa i jego mundurowi oficera Abwehry. Wstrętny Brunner jest wyjątkową (nawet jak na Niemca) kanalią. I w obu wersjach – jak to w bajkach bywa – wymaga się od widza przyjęcia sporej tolerancji na rzeczy niewiarygodne i nieprawdopodobne.

Pozostało 95% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów