Główny bohater jest facetem zwolnionym z pracy, ale nadal chodzi codziennie do biura. W biurze pada tropikalny deszcz. Dlaczego? Po prostu tak jest. To jednak nie jest główny dramat Dolpha Springera (Jack Plotnic). Jego życie wywraca do góry nogami inne zdarzenie. Dolph budzi się rano i odkrywa, że zniknął jego ukochany piesek Paul. I zaczynają się jego poszukiwania. Detektyw posługujący się „naukowymi" metodami odzyskiwania pamięci z odchodów odkrywa, że zwierzę zostało porwane.
Są też w „Wrong" i inne wątki. Przypadkowa dziewczyna – słodka idiotka z pizzerii – uznaje, że zamierza z Dolphem spędzić całe życie. Wprowadza się do jego domu, zwraca się do niego „Honey", oznajmia, że jest w ciąży. W ogródku, w miejscu, gdzie stała palma, nagle pojawia się świerk. Ogrodnik umiera, ale potem odegra w filmie istotną rolę. Nad życiem nieszczęśliwego bohatera czuwa zaś dziwny nauczyciel zen.
Dupieux nie ukrywa, że jego Dolph jest kompletnie poskręcany. Czego zresztą można się spodziewać po facecie, który codziennie zaczyna dzień o 7.60? Nie o 8.00, lecz właśnie o 7.60. Inni bohaterowie „Wrong" też zresztą są z tego samego świata, w którym wstaje się o tej porze.
Reżyser mnoży zabawne sytuacje, buduje dziesiątki scen. Każda obejrzana osobno może sprawiać wrażenie, że została wyjęta z amerykańskiego kina. Stylistyka, sposób aktorskiej gry, zdjęcia, muzyka – wszystko jest widzowi znajome. Bohaterowie mówią z dziwnym akcentem, podkreślającym sztuczność sytuacji. Detektyw (Steve Little), patrząc w monitory, na których z kupy wygenerował psią pamięć, wyjaśnia Dolphowi, że Paul został porwany. Ten odpowiada: „Przecież wiem". „Jak to wiesz? I nie powiedziałeś mi tego? Żarty sobie ze mnie robisz?" – denerwuje się stróż prawa.
W biurze Dolph wezwany przez blond szefową wyglądającą tak jak co druga sekretarka z amerykańskiego filmu, mówi: „Nie może mnie pani wyrzucić, już zostałem wyrzucony". „Nie chcę więcej widzieć twojej stopy w moim biurze" – rzuca mu z całą powagą blond lalka. Sąsiad, z którym rano Dolph rozmawia, prosi: „Podejdź bliżej", jakby ta skrócona odległość mogła sprawić, że będą się w stanie porozumieć, choć to oczywiście niemożliwe, bo nie mają sobie nic do powiedzenia.
Na ekranie trwa gra pozorów. Każda ze scen jest wytłumaczalna, a całość jest surrealistyczna. Ale po „Wrong" nie trzeba spodziewać się logiki. Wystarczy wejść w tę szaloną konwencję i dać się jej unieść. Bawić się razem z autorem. Zanurzyć w całkowitym absurdzie. Otrzeźwienie przyjdzie potem. Razem z refleksją na temat idiotyzmu popkultury.