Pokłosie Westerplatte

Długo oczekiwany film Pawła Chochlewa „Tajemnica Westerplatte" to obraz kontrowersyjny, bo legendarną walkę obrońców Wybrzeża pokazuje w sposób ludzki, a nie koturnowy. Czy to będzie „Pokłosie" 2013 r., czyli najbardziej dyskutowane dzieło sezonu? Premiera ta jest dobrym pretekstem do historyczno-filmowych fantazji. Specjalnie dla "Przekroju" pisarz Michał Zygmunt stworzył trzy scenariusze filmowe, które są tak niepoprawne politycznie, że raczej nie mają szans na realizację w Polsce

Publikacja: 23.02.2013 00:01

Red

Tekst z archiwum tygodnika "Przekrój"

My, Polacy, jesteśmy poślubieni historii. Nie lubimy jej w szkole, ale kiedy już dorośniemy, toksyczny związek łączy nas na zawsze. Celebrujemy straszliwe klęski, z nieskrywaną fascynacją marząc o ofierze poległych powstańców. W naszych wyobrażeniach nie mają oni ciał; składają się z samej duszy pulsującej krwistą czerwienią. Polskie kino jest pełne dowodów tej miłości. Wyobraźnię całych pokoleń ukształtowały znakomite historyczne seriale i najsłynniejsze dzieła polskiej szkoły filmowej. „Popiół i diament", „Kanał", czy „Eroica" stały na najwyższym poziomie artystycznym, niepokorne wobec politycznych oczekiwań. Artystyczna odwaga skończyła się niestety po upadku PRL. Polski widz mógł liczyć głównie na kiepskie realizacje lektur, utopione w bogoojczyźnianym sosie produkcyjniaki o bohaterach bez skazy i zmazy i oczywiste kurioza („1920. Bitwa Warszawska", „Bitwa pod Wiedniem"). Dzieła udane, jak „Katyń" czy „W ciemności", dotykały tematów bezpiecznych, o które nie sposób było się kłócić.

Tajemnica Westerplatte" wreszcie wchodzi do kin, po latach mozolnego gromadzenia funduszy i zmagania się z idiotyczną kampanią propagandową wymierzoną w projekt.

Przez lata wydawało się, że filmu mówiącego historyczną prawdę, za to niepoprawnego politycznie, zrobić się w Polsce po prostu nie da. Z realizacją „Pokłosia" przez wiele lat miał problem Władysław Pasikowski, który w tym kontekście wprost używał pojęcia „polityczna cenzura". Podobny los był udziałem projektu Pawła Chochlewa „Tajemnica Westerplatte", krytykowanego przez niektóre media za umieszczenie w scenariuszu zdarzeń tak „gorszących" jak kąpiel kilku wojaków w stroju Adama, libacja alkoholowa czy oddawanie moczu na portret nieudolnego i tchórzliwego wodza, jakim okazał się marszałek Rydz-Śmigły. O nieformalną cenzurę pytałem wówczas kilku ekspertów PISF odpowiedzialnych za ocenę scenariuszy. Przyznawali anonimowo, że do Instytutu odważne projekty po prostu nie wpływają, jakby scenarzyści i producenci dobrze wiedzieli, że na pewne tematy publicznej kasy nikt nie da.

„Tajemnica Westerplatte" wreszcie wchodzi do kin, po latach mozolnego gromadzenia funduszy i zmagania się z idiotyczną kampanią propagandową wymierzoną w projekt. Efekt? Szału nie ma, ale wstydu też nie. Bogoojczyźniany patos, poza kilkoma scenami, utrzymany jest na znośnym poziomie, akcja dynamicznie mknie naprzód, a spora reprezentacja gwiazd i gwiazdeczek rodzimego ekranu gra naprawdę nieźle. Słabiutkie są za to efekty specjalne (eskadra stukasów miast przerażenia budzi tylko śmiech) i jedna z najważniejszych ról. Robert Żołędziewski gra kapitana Dąbrowskiego tak, że podobnego drewna Polska nie widziała nawet w najgorszych sezonach Grzegorza Rasiaka.

Na zawsze jednak zapamiętamy odwagę reżysera Pawła Chochlewa. Niewykluczone, że z powodu kilku scen stanie się ulubionym chłopcem do bicia dla prawicowych publicystów. Uwaga, będą spojlery: oto kilku żołnierzy nie wytrzymuje napięcia i dezerteruje, w obawie przed sądem wojennym wdają się w strzelaninę z próbującymi ich ująć kolegami. Skończą na plaży, przed plutonem egzekucyjnym. Oto polski podoficer, po dłuższym okresie jawnej niechęci, wszczyna bójkę ze swoim żydowskim kolegą. Reżyserowi nie starczyło odwagi, by nadać tej sytuacji szerszy kontekst, ale dla każdego, kto zna sytuację polskich Żydów tuż przed drugą wojną światową, antysemickie podłoże tego ataku będzie jasne. Oto pijany podoficer, załamany bezsensowną, krwawą obroną, obserwujący okrutną śmierć kolejnych swoich podkomendnych, oddaje mocz na propagandowy plakat sanacyjnej armii, okazując przy tym pogardę swemu dowódcy domagającemu się krwawej walki do końca. To obraz ostatecznego upadku złudzeń o światowej potędze polskiego wojska. Oto major Sucharski, wbrew powszechnie obowiązującej, bohaterskiej legendzie, próbuje skapitulować już drugiego dnia obrony, co zostaje uniemożliwione przez bunt oficerów. Odtąd, nękany atakami padaczki, pogrążony w majakach, odsunie się na dalszy plan, a dowodzenie przejmie psychotyczny kapitan Dąbrowski, gotów zmienić Westerplatte w wypełnione stosem nadpalonych trupów Termopile.

To tylko kilka wywrotowych scen. Ale to musi nam wystarczyć. Filmy w pełni odważne, na miarę „Urodzonego 4 lipca", „JFK" czy „Cienkiej czerwonej linii" raczej w Polsce nie powstaną. Polityka wciąż wygrywa tu ze sztuką. Prawda wciąż przegrywa z polityczną cenzurą. Oto trzy pomysły na filmy opowiadające o pasjonujących epizodach polskiej historii. Będziemy je sobie musieli odgrywać w wyobraźni; odważny producent raczej się nie znajdzie.

„JANEK"

O czym?

O Janku Krasickim, legendarnym bohaterze PPR i Gwardii Ludowej, czczonym w czasach PRL. I o polskich komunistach lat 30. i 40., wówczas zamykanych w więzieniach, wywożonych do obozów i zabijanych. O co walczyli? Co naprawdę myśleli? Czy rzeczywiście byli tylko, jak się ich dziś przedstawia, krwawymi zbrodniarzami?

Dlaczego nie powstanie?

Za komuny o PPR i GL można było mówić tylko w tonie hagiograficznym. Z kolei dzisiejsza cenzura dopuszcza wyłącznie prostackie uproszczenia spod znaku „stalinowskich zbrodniarzy". Film próbujący wyważyć racje stojące za polskimi komunistami, zrozumieć ich, pokazać jako pełnokrwistych bohaterów byłby ciekawy i potrzebny. Wszystkim poza decydentami z ministerstw i IPN-u.

Teraz czas na sceny akcji: w szybkim montażu walki z udziałem PPR. Wiązki granatów wpadają przez strzaskane okna do lokali „nur

Rok 1930. Jedenastoletni Janek wchodzi w najpiękniejszy okres dzieciństwa. Żyje beztrosko, w uporządkowanym, mieszczańskim świecie sanacyjnej inteligencji. Przyjaźni się tylko z sobie podobnymi dziećmi z zamożnych domów, spotykanymi na nieformalnych prywatnych lekcjach. Jesienią trafia do publicznego gimnazjum. Po raz pierwszy spotyka się tam ze skrajną biedą. Elegancko ubranych, dobrze przygotowanych do nauki uczniów jest niewielu. W szkole dominują dzieci ubogie, obdarte, głodne. Przejęty tym chłopak zaprzyjaźnia się z barwną, komunizującą grupą, złożoną tak ze szkolnej biedoty, jak i snobującej się na leninizm bananowej młodzieży.

Koniec lat 30. Warszawa. Wyjęty spod policyjnej jurysdykcji Uniwersytet jest polem bitwy narodowych bojówek z lewicą i mniejszościami. Pewnego dnia Janek widzi grupę falangistów tnących żyletkami twarz żydowskiej koleżanki. Wdaje się z nimi w bijatykę, w wyniku której zostaje wyrzucony ze studiów. Kiedy odwiedza ranną w szpitalu, poznaje jej przyjaciółkę, również Żydówkę, Hankę Sawicką. Młodzi zakochują się w sobie. Krasicki – postrach oenerowców – imponuje Hance bezczelnością i brawurą. Kocha w nim też dobre serce, widoczne w szczerym zaangażowaniu na rzecz ludzi żyjących w nędzy niewyobrażalnej dla zamożnych, stołecznych mieszczan.

Wybucha wojna. Ranny Janek ucieka z rozbitego oddziału artylerii na sowiecką stronę granicy. Wstępuje do Komsomołu, zostaje szefem propagandy. Zdobywa nowych sympatyków, pomaga też sowieckim władzom w sporządzaniu list więźniów politycznych do wywózki na Sybir. Czasem odczuwa wyrzuty sumienia, ale wtedy przypomina sobie warszawskich panów z pogardą wymijających tłumy żebraków. Poznaje Nikitę Chruszczowa, występuje w filmach propagandowych; staje się młodocianym celebrytą. Ot, współczesny pracownik korpo, starający się wycisnąć z systemu tyle, ile możliwe. Brak mu tylko miłości, marzy o Hance, do której – ze względów konspiracyjnych – nie może nawet napisać.

Maj 1942 r. Krasicki ląduje ze spadochronem w lasach pod Warszawą. Od razu podejmuje zadania najważniejsze – kieruje partyjną bojówką szykującą operacje zbrojne przeciw Niemcom, jest też szefem łączności KC PPR z Moskwą. Pracuje ciężko, ryzykuje życie, jedyną ulgę znajduje w ramionach Hanki i w przyjaźni ze swym mentorem Bolesławem Mołojcem, komunistyczną legendą, dowódcą dąbrowszczaków w hiszpańskiej wojnie domowej.

Teraz czas na sceny akcji: w szybkim montażu walki z udziałem PPR. Wiązki granatów wpadają przez strzaskane okna do lokali „nur für Deutsche", ranią w eksplozjach dziesiątki folksdojczów i żołnierzy. Potężny wybuch niszczy drukarnię gadzinowego „Nowego Kuriera". Grupa komunistów, złożona niemal wyłącznie z późniejszych filarów rządu PRL, wdziera się do Komunalnej Kasy Oszczędności i w świetle dnia kradnie ponad 1000000 zł. Obywa się prawie bez ofiar. Tej nocy Janek i Hanka kochają się namiętnie w jego pokoju na dywanie pokrytym grubą warstwą banknotów.

Zwrot akcji. W ulicznej strzelaninie ginie szef PPR Marceli Nowotko. Towarzyszący mu Mołojec ucieka przed napastnikami. Szybko i bez kontaktu z Moskwą ogłasza się następcą Nowotki, co budzi podejrzenia towarzyszy. Uznają, że to on jest zabójcą, i powierzają Krasickiemu wykonanie wyroku. Wstrząsająca scena: poruszony Krasicki pod pretekstem przekazania ważnej paczki zwabia przyjaciela do zacisznej uliczki na Starówce i ze łzami w oczach zabija strzałem z pistoletu.

Marzec roku 1943. Na ulicy Miodowej Hanka zostaje wraz z dwoma wysokiej rangi towarzyszami ostrzelana przez Niemców. Ciężko ranna, umiera wkrótce na Pawiaku. Krasicki jest kompletnie załamany. Opuszcza go wiara w zwycięstwo. Dostrzega, że w GL i w Partii coraz więcej jest zwykłych bandytów przyciągniętych wizją wojennych łupów, ogarniętych żądzą zabijania i zysku. Obserwuje płonące getto, próbuje pomóc żydowskiej rodzinie Hanki, jest jednak bezsilny. Najbliższym przyjaciołom zwierza się z chęci wycofania z działalności.

Wrzesień 1943 r. Janek wraca do domu. Nagle drogę zajeżdża mu niemieckie auto. Gestapowcy pakują go do środka i pędzą w stronę Pawiaka. Janek odpycha jednego z nich i wyskakuje z auta, turla się po asfalcie i rzuca do ucieczki. Po chwili ścina go z nóg seria strzałów. Leżąc w kałuży krwi, podnosi głowę i patrzy na przerażonych przechodniów. Twarz jednej z kobiet, patrzącej na niego z ciepłym uśmiechem, jest twarzą Hanki.

„NAGLE, TAMTEJ WIOSNY"

O czym?

O zamachu majowym, jednej z najbardziej krwawych bratobójczych walk w nowoczesnej historii Polski, rozgrzeszanych przez współczesną, zafascynowaną Piłsudskim historiografię. Narracja prowadzona z punktu widzenia dwóch przyjaciół, zrządzeniem losu umiejscowionych po przeciwnych stronach barykady.

Dlaczego nie powstanie?

Marszałek Piłsudski otoczony jest we współczesnej Polsce bezkrytycznym kultem. Jego dyktatorskie rządy po roku 1926, a także odpowiedzialność za prawie 500 ofiar śmiertelnych i niemal 1000 rannych w przewrocie majowym nie podlegają poważnej krytyce. Wszelkie próby jej podjęcia spotykają się z agresywną reakcją nowej cenzury.

Film rozpoczyna się od serii ujęć archiwalnych lub stylizowanych na archiwalne. Pierwsza połowa lat 20. Wiele miast i miasteczek Polski ogarniętych jest falami strajków, starć z wojskiem i policją. Protestujący przeciw powszechnej nędzy mieszkańcy Krakowa, Stryja, Włocławka, Kalisza, Lublina i innych miast są brutalnie pacyfikowani przez władze. Ginie więcej ludzi niż w czasie masakry w kopalni Wujek czy ostrzału stacji Stocznia w Gdyni w roku 1970.

Dwójka przyjaciół z jednej miejscowości, Bartek i Janek, zostaje powołanych do odbycia służby wojskowej w garnizonie warszawskim. Początkowo są przerażeni koszarowym drylem, czują się nieswojo na ulicach największej polskiej metropolii. Wojskowa „fala" szybko jednak mija i przekształca się w żołdacką zażyłość. Obce miasto staje się coraz bardziej swojskie, zwłaszcza jego kluby kabaretowe i lupanary, gdzie chłopcy poznają uroki stołecznego życia nocnego. Dominują wątki romansowe, a także dość komediowa konieczność łączenia słodkiego, lekkiego życia z obowiązującym w ówczesnej armii patriotycznym zadęciem.

Do nagłego zwrotu akcji dochodzi pewnego majowego poranka. Żołnierze zostają wyrwani z łóżek, otrzymują broń i zbierają się na dziedzińcu. Młody oficer wygłasza płomienne, propagandowe przemówienie o rozkładzie państwa, zdradzie oczekiwań społecznych i całkowitym rozprzężeniu panującym wśród zepsutych elit. Ratunkiem może być tylko marszałek Piłsudski. Oficer wydaje zgromadzonym rozkaz zabezpieczenia najbliższego mostu na Wiśle, by umożliwić wojskom wiernym marszałkowi wkroczenie do prawobrzeżnej Warszawy. Na sali poruszenie, żołnierze nie wierzą w to, co słyszą. Na dziedziniec wbiega dowódca garnizonu z pistoletem w dłoni, próbuje zmusić oficera do posłuszeństwa; ten bez wahania strzela komendantowi w głowę. Między poszczególnymi grupami żołnierzy dochodzi do szamotaniny, wybucha bezładna strzelanina. Część wojaków, między którymi jest Bartek, wycofuje się na most i przyłącza do oddziałów marszałka. Właściwie przypadkiem, tak się po prostu złożyło. Janek pozostaje w garnizonie, skierowany do obrony Belwederu.

Bartek obserwuje z bliska spotkanie Piłsudskiego z prezydentem Wojciechowskim na moście Kierbedzia. Piłsudski traktuje prezydenta z wyższością, stawia zdecydowane żądania, zachowuje się, jakby już rządził. Wojciechowski, z godnością i powściągliwością intelektualisty, odmawia dalszej rozmowy i odjeżdża. Żołnierze dostają rozkaz otwarcia ognia. Bartek strzela do dawnych kolegów, którzy szybko się wycofują. Kilometr dalej żołnierze przemykają między tłumami gapiów obserwujących walki z radością, jakby byli w cyrku, skandujących nazwisko marszałka. Chłopak przerażony bratobójczym rozlewem krwi nie może zrozumieć tego, co się dzieje. Po chwili tuż obok niego wybucha pocisk artyleryjski i rozrywa grupę cywilów na strzępy. Bartek jest w szoku, słyszy tylko miarowy brzęk uszkodzonych błon bębenkowych. Otumaniony idzie przed siebie, wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia, mijając ciała żołnierzy i cywilów, krzyczących rannych, budynki dymiące od zniszczeń, pogrążając się w halucynacjach. Jego spacer przez rozdarte wojną domową miasto przypomina wędrówkę duszy bohatera „Wkraczając w pustkę". Na końcu tej drogi będzie kilkanaście ciał obrońców jednego z budynków. Pled nakrywający jedno z nich osunie się i ukaże twarz Janka. Bartek zapragnie podejść do przyjaciela, ale siły go opuszczą; będzie siedział na murku, obserwując odjeżdżający wóz z zabitymi.

Film kończy się planszą informującą o tym, że 15 maja 1926 r. pod karabinowym ogniem ostatecznie upadła polska parlamentarna demokracja, zastąpiona przez autorytarne rządy sanacji.

„BOHATERKA KLASY PRACUJĄCEJ"

O czym?

O bohaterze „Solidarności", który zmienił płeć i stał się pariasem otoczonym pogardą dawnych kolegów. I o kobietach „Solidarności" – żonach związkowych działaczy, bez poświęcenia których nie byłoby żadnej opozycji.

Dlaczego nie powstanie?

Szef Instytutu Teatralnego Maciej Nowak powiedział w jednym z wywiadów, że polskie kino jest „chujem robione". Męskie, skupione na facetach, ignorujące perspektywę kobiecą i problem inności. O transseksualnym bohaterze „Solidarności" opowiedział teatr w dramacie Julii Holewińskiej, film dokumentalny własnym sumptem nakręciła Magda Mosiewicz. Teatr i dokument to jednak nisze. Są bardziej progresywne niż fabuła, bo interesują się nimi tylko wykształcone elity. Dużych pieniędzy na masowy film pokazujący inność w łonie opozycji, oddający głos partnerkom działaczy, których poświęcenie było dotąd marginalizowane, nie wyłoży nikt.

Czasy współczesne. Puste pole, pośrodku niedokończony dom, ledwie cztery betonowe ściany kryte folią. W środku ubogie mieszkanie. Tylko najpotrzebniejsze sprzęty. Wysoka, postawna kobieta w peruce i grubym swetrze zmywa naczynia w misce wody. Z jej ust unosi się para. Na śnieżącym ekranie starego, jeszcze radzieckiego telewizora relacja z balu wydanego przez parę prezydencką. Dawni bohaterowie „Solidarności" piją szampana z niegdysiejszymi wrogami z PZPR. Panowie w smokingach, panie w eleganckich kreacjach. Kobieta patrzy w ekran jakby nieobecnym wzrokiem.

Retrospekcja: rok 1981. Tłumy gromadzą się wokół budynku obwieszonego flagami „Solidarności". Na dachu lądują milicyjne helikoptery, wyskakują z nich umundurowani zomowcy. Marek modli się w małym pokoju wewnątrz budynku, patrząc na trzymany w dłoniach prawosławny krzyżyk tym samym wzrokiem, którym kobieta z otwarcia filmu obserwowała telewizor. Po chwili wybiega na korytarz i bez wahania wdaje się w bójkę z milicjantami, potężnymi ciosami pięści powala kilku na ziemię, po czym rzuca się do ucieczki. Na korytarzach budynku trwa regularna bitwa.

Odwaga opuszcza Marka w rodzinnym domu; jej miejsce zastępuje wyrafinowana gra. Bohater „Solidarności" odgrywa pożądanie do żony, po każdym seksie nienaturalnie długo myjąc ręce. Gdy zostaje sam w domu, machinalnie wyjmuje koszulę ze spodni i obciąga ją najniżej, jak się da, jakby pozorował noszenie sukienki. Tylko w łazience czuje się nieco pewniej. Gdy tylko zamknie drzwi, wpatruje się w lustro, wyobrażając sobie własną twarz, smuklejącą nagle, łagodniejącą, niepodkreśloną jabłkiem Adama. Dotyka jedwabistego materiału kolorowego szlafroka żony.

Grudniowy poranek. Do mieszkania wdzierają się milicjanci. Marek jest początkowo przerażony, ale huk zasuwy więziennej celi kojarzy mu się z zamknięciem w domowej łazience. Znów wraca do niego odwaga. Brutalnie przesłuchiwany nie zdradza nikogo. Tymczasem film nagle zmienia punkt ciężkości. Przez kolejnych kilkadziesiąt minut nie widzimy bohaterów „Solidarności", oglądamy za to ludzi, bez których żadnej opozycji by nie było: ich żony. Bez mężów siedzących w więzieniu zostały same. Straciły źródło emocjonalnej bliskości, materialne wsparcie, seks. Muszą zarabiać same, same zajmować się dziećmi, polować na limitowaną żywność i podstawowe artykuły. Żona Marka organizuje koleżeńską samopomoc. Po kilku miesiącach w jej życiu pojawia się mężczyzna. Żaden agent SB, zwykły sąsiad. Pod wpływem namiętności, porównując ją z małżeńskimi doznaniami, kobieta uświadamia sobie odsuwaną latami prawdę o tożsamości Marka. Rozstają się zaraz po jego wyjściu z więzienia. On nie protestuje, jakby się tego spodziewał. Wkrótce potem wyjeżdża za granicę.

Lato 1989 r. Powstaje pierwszy niekomunistyczny rząd PRL. Koledzy z „Solidarności" czekają na Marka w sejmowej restauracji. Chcą zaproponować dawnemu bohaterowi, od lat mieszkającemu w Kanadzie, stanowisko wiceministra. Kiedy do stolika podchodzi wysoka, postawna kobieta, zrazu nie wiedzą, o co chodzi. Kiedy Ewa tłumaczy, kim jest, jeden z dawnych kolegów wpada w szał, drugi wychodzi bez słowa, z wyrazem przerażenia na twarzy. Trzeci przeprasza i prowadzi ją do wyjścia; zapewnia, że wkrótce się skontaktują. Nie kontaktują się nigdy.

Czasy współczesne. Ewa przychodzi do pracy. Jest sprzątaczką w biurze. Zatrzymuje ją dozorca. „Proszę zaczekać, ktoś tam jeszcze jest. Szef nie życzy sobie, żeby przebywała pani z pracownikami". Biuro pustoszeje, Ewa pracuje zawzięcie, zaciskając zęby; kamera pokazuje jej zaszklone łzami oczy. Kobieta spogląda na zegarek. Nie chce się spóźnić. Wybiega z pracy, wskakuje do tramwaju. Wysiada pod Pałacem Kultury, gdzie zbiera się kolorowy tłum. To doroczna Manifa z okazji Dnia Kobiet. Po drugiej stronie ulicy oddzielony kordonem policji tłum skinheadów skanduje obraźliwe hasła. Ewa się uśmiecha. Znów jest w swoim żywiole, znów jest silna jak kiedyś. Ciągle wierzy w szczęśliwe zakończenia.

Luty 2013

Michał Zygmunt

Pisarz, dziennikarz, aktywista. Autor m.in powieści „New Romantic" oraz „Lata walk ulicznych".

Tekst z archiwum tygodnika "Przekrój"

My, Polacy, jesteśmy poślubieni historii. Nie lubimy jej w szkole, ale kiedy już dorośniemy, toksyczny związek łączy nas na zawsze. Celebrujemy straszliwe klęski, z nieskrywaną fascynacją marząc o ofierze poległych powstańców. W naszych wyobrażeniach nie mają oni ciał; składają się z samej duszy pulsującej krwistą czerwienią. Polskie kino jest pełne dowodów tej miłości. Wyobraźnię całych pokoleń ukształtowały znakomite historyczne seriale i najsłynniejsze dzieła polskiej szkoły filmowej. „Popiół i diament", „Kanał", czy „Eroica" stały na najwyższym poziomie artystycznym, niepokorne wobec politycznych oczekiwań. Artystyczna odwaga skończyła się niestety po upadku PRL. Polski widz mógł liczyć głównie na kiepskie realizacje lektur, utopione w bogoojczyźnianym sosie produkcyjniaki o bohaterach bez skazy i zmazy i oczywiste kurioza („1920. Bitwa Warszawska", „Bitwa pod Wiedniem"). Dzieła udane, jak „Katyń" czy „W ciemności", dotykały tematów bezpiecznych, o które nie sposób było się kłócić.

Pozostało 94% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu