Gościem zakończonego w niedzielę festiwalu Wiosna Filmówbył niemiecki reżyser Dietrich Brüggemann, który przyjechał do Warszawy z nagrodzoną w Berlinie „Drogą krzyżową". Film w czternastu ujęciach opowiada o dziewczynce wychowywanej w radykalnej katolickiej rodzinie.
Sebastian Smoliński: Czy filmowanie „Drogi krzyżowej" było drogą przez mękę?
Dietrich Brüggemann:
Wręcz przeciwnie. Taki sposób filmowania to najlepsze możliwe doświadczenie. Pozbywasz się wszystkiego, co zbędne. Kręcąc film normalnie, jesteś nieustannie w pośpiechu. To zawsze ciężka praca. Przenosisz z miejsca na miejsce kamery i tony sprzętu. Wszyscy są nieustannie wycieńczeni. My się nie śpieszyliśmy, więc czerpaliśmy z tej pracy radość będącą czymś na kształt medytacji. Ustawialiśmy kamerę na potrzeby ujęcia i stała tam przez resztę dnia. Miałem dużo czasu, żeby pracować z aktorami. Cała ekipa oczekiwała w podnieceniu, czy uda nam się uzyskać dobre ujęcie. A może następne będzie jeszcze lepsze? Był w tym element magii właściwy tworzeniu przedstawień teatralnych, kiedy każdemu zależy na tym, aby premiera wypadła jak najlepiej.