"Rzeczpospolita": Skąd się wziął pomysł filmu o człowieku, który żyje przeszłością?
David Gordon Green, reżyser: To dziwna historia. Kiedy kręciliśmy „Eastbound and Down" dopadł nas huragan i musieliśmy uciekać. Postanowiłem przenocować u przyjaciela, który mieszkał w Teachey. Ale kiedy dotarłem w jego okolice, w ostatniej chwili zgubiłem drogę. Zadzwoniłem do niego. „Gdzie jesteś? — spytał. — Podjadę po ciebie." Spojrzałem na tabliczkę z nazwą ulicy i przeczytałem: „Mangle Horn". Jak mój przyjaciel przyjechał, spytałem go, co ta nazwa oznacza. „Żył tu kiedyś taki człowiek — wyjaśnił. — Stary dziwak Mangle Horn". Stary dziwak Mangle Horn? Strasznie mi się to spodobało. Zacząłem myśleć, kim on mógł być, dlaczego uważano go za dziwaka, co mu się w życiu przydarzyło. I te myśli odżyły, kiedy po jakimś czasie los zetknął mnie z Alem Pacino.
Zobaczył pan przed sobą bohatera filmu?
Spotkaliśmy się, żeby rozmawiać o zupełnie innym projekcie: miał wystąpić w reklamie. Nie chciał. Ale wtedy, siedząc naprzeciw niego, pomyślałem o „Manglehornie". Zobaczyłem aktora, w którego oczach odbijali się wszyscy życiowi rozbitkowie, jakich kiedyś zagrał. Zadzwoniłem do Paula Logana i proprosiłem, żeby napisał mi scenariusz o starym dziwaku, który nazywa się Manglehorn. Potem pracowałem nad tym scenariuszem cały czas myśląc o Alu. Stary ślusarz - dziwak Manglehorn - miał jego twarz, jego głos i tę nutkę goryczy, jaką on też ma. Al przyjeżdżał do mnie, gadaliśmy, zmienialiśmy tę historię wiele razy.
Co Pacino wniósł do filmu?