W 1970 roku Brazylijczyk Sebastiao Salgado, młody doktor ekonomii, podczas podróży do Afryki aparatem żony zrobił kilka zdjęć. I połknął haczyk. Dziś jest wielkim artystą, który od blisko pół wieku przygląda się światu. Zdjęcia układają się w przejmującą opowieść o kondycji współczesnego człowieka.
Wim Wenders namówił 71-letniego Salgado nie tylko do przejrzenia swoich archiwów i albumów, ale też do opowieści o tym, co widział i przeżył. A Salgado jeździł tam, gdzie działy się tragedie XX wieku.
Wenders wrócił z nim do krainy dzieciństwa Salgado, sfilmował jego starego ojca, pokazał drogę Sebastiao do fotografii i jego niezwykłe podróże. Dwaj twórcy pochylają się nad zdjęciami z kopalni złota w Serra Pelada, nad ujęciami z Ameryki Południowej, z głodującej Afryki, z owładniętej nienawiścią Rwandy. Ale i nad zdjęciami ludzi pracujących pod różnymi szerokościami geograficznymi.
Wenders i dokumentalista Juliano Ribeiro Salgado, współautor „Soli ziemi", pojechali też z Sebastiao do Indonezji, by tam obserwować świat Papuasów, gdzie czas się zatrzymał. Może tam, wśród bujnej przyrody, Brazylijczyk chciał odreagować koszmary, które widział w życiu.
Komentarze Salgado są pełne refleksji, ale najwięcej mówią same zdjęcia. Wstrząsający portret starego mężczyzny z Sudanu, który niesie na rękach martwe, wychudzone dziecko. Nagi chłopiec – kostki powleczone skórą, podobny do wyschniętego kikuta drzewa w tle. Trupy wyścielające szosę w Rwandzie. Obozy dla 250 tysięcy uchodźców z tego kraju, którzy szukali ratunku w kongijskiej puszczy. I uciekinierzy z wojny na Bałkanach. Oczy ludzi, pełne bólu. Głód, przemoc, śmierć. Warto się przyjrzeć tym obrazom dzisiaj, gdy toczy się dyskurs na temat uchodźców.