Warszawska giełda była wczoraj jednym z najmocniej tracących rynków na świecie. Najważniejszy indeks WIG20 spadł o 1,9 proc., szeroki wskaźnik rynku WIG stracił 2,7 proc. Prawdziwy pogrom obserwowaliśmy natomiast wśród mniejszych firm. Indeksy mWIG40 i sWIG80 straciły na wartości odpowiednio 4,5 proc. i 3,6 proc. Wszystko to odbyło się przy bardzo dużej (nienotowanej w tym roku) aktywności inwestorów. Łączny obrót akcjami przekroczył wczoraj 2,4 mld zł.
Taki przebieg sesji to przede wszystkim efekt wydarzeń za granicą – głównie fatalnego zamknięcia wtorkowej sesji w USA. Analitycy Merrill Lynch stwierdzili, że gospodarka w Stanach znajduje się już w fazie recesji, podczas gdy inni ekonomiści tylko przed nią ostrzegają. Wczoraj w raporcie dla klientów także analitycy Goldman Sachs uznali, że w 2008 r. w USA będzie regres w gospodarce. O powadze sytuacji świadczą też reakcje inwestorów na Wall Street. Jeszcze do niedawna perspektywa obniżenia stóp przez Fed wywoływała w nich (niekoniecznie uzasadnioną) euforię. Teraz, choć cięcie stóp przez amerykański bank nawet o 50 punktów bazowych jest niemal pewne, chętnych do zakupów akcji brakuje. Dodatkowo prasa donosi, że amerykańska administracja rozważa obniżenie podatków dla gospodarstw domowych.
Ale na decyzje inwestycyjne graczy w Warszawie wpływ miała też informacja o grudniowych przepływach w funduszach inwestycyjnych. Okazało się, że w ostatnim miesiącu 2007 roku mimo niewielkiego spadku indeksów (średnio akcje potaniały o 1,4 proc.) z rynku w wyniku umorzeń wyparowało prawie 1 mld zł. Na parkietach zachodnioeuropejskich akcje taniały średnio po około 1 proc. Przed spadkiem uchroniły się jedynie koncerny farmaceutyczne. Wieczorem w Nowym Jorku indeksy zamknęły się na wyraźnym plusie.