Prezentowane dane dotyczą roku 2007. Roku, w którym PKB Polski rósł w szybkim tempie 6,6 proc., a nadal świetnie rosnącemu eksportowi towarzyszyła coraz bardziej komfortowa sytuacja na rynku wewnętrznym. Popyt krajowy zwiększał się w realnym tempie ponad 8 proc., rosły dochody i sprzedaż. Zachęcone dobrymi perspektywami firmy dokonywały coraz większych inwestycji, przyspieszeniu ulegał proces modernizacji polskiej gospodarki.
Wszystko wydawało się wieść w stronę jeszcze lepszych wyników sprzedaży i jeszcze większych zysków firm – i rosnący optymizm zakupowy Polaków (w badaniu przeprowadzonym pod koniec 2007 roku na zlecenie „Rzeczpospolitej” przez GfK Polonia 2 miliony Polaków zadeklarowało, że czuje się milionerami!), i poprawiająca się wreszcie koniunktura w głównych krajach starej Unii, i zwiększający się stopniowo napływ unijnych funduszy. Na horyzoncie nie było jeszcze właściwie żadnej chmurki. I na pewno tego dobrego humoru nie zepsuła jeszcze wiadomość, że w odległej Ameryce jakieś dwa fundusze inwestycyjne posiadają aktywa finansowe bazujące na kredytach hipotecznych, które mogą przynieść ogromne straty.
Rzadko się zdarza, aby nastroje gospodarcze zmieniły się tak radykalnie w tak krótkim czasie. Rok temu Polska była krajem zadowolonych przedsiębiorstw, które z ufnością patrzyły w przyszłość. Dziś zamiast tego padają tylko pytania: jak głębokie będzie spowolnienie rozwoju, które nas czeka, jak silnie spadnie dynamika krajowego popytu, jak bardzo obniży się napływ zagranicznych inwestycji, jak mocno ucierpi nasz eksport? Na razie w realnej gospodarce właściwie nie widać rzeczywistych problemów. Chwilowo poza spadkami na giełdzie (niemającymi w Polsce bezpośredniego przełożenia na realną gospodarkę) nic się właściwie nie stało. Tempo wzrostu PKB wynosi ciągle ponad 5 proc., bezrobocie spada, popyt rośnie. Ale zaczyna brakować tego, co w gospodarce najważniejsze – poczucia pewności co do perspektyw dalszego rozwoju. I coraz mocniej zaczynają brzmieć głosy obawiające się, że jednym ze skutków kryzysu, w który wpadł sektor bankowy na całym świecie, będzie dla naszych firm utrudniony dostęp do drogiego kredytu. A to już musi oznaczać problemy – i to duże problemy – dla wszystkich firm, zarówno wielkich z czołówki Listy 500, jak mniejszych za to dynamicznie rosnących, jak z dalszych pozycji na Liście 2000.
Z danych obecnej Listy 2000 niczego takiego jeszcze nie widać. W roku 2007 polskie przedsiębiorstwa działały w korzystnym otoczeniu makroekonomicznym, a ich głównym zmartwieniem były kłopoty ze znalezieniem odpowiednio wykwalifikowanych i chętnych do pracy pracowników oraz rosnące z miesiąca na miesiąc oczekiwania płacowe załóg. Mimo to radziły sobie znakomicie – zyskowność w porównaniu z rokiem poprzednim znowu wzrosła, dynamicznie zwiększała się sprzedaż, mimo silnego złotego rósł eksport.
Silna pozycja konkurencyjna kraju, atrakcyjność inwestycyjna i wzrost eksportu były oczywiście w jakiejś mierze efektem członkostwa w Unii Europejskiej. Ale były również, co najmniej w równym stopniu, efektem ciężkiej pracy polskich firm, zarówno wielkich, jak też małych i średnich, które solidnie przygotowały się na to, by dobrze skorzystać ze sprzyjającej koniunktury. Zatrudnienie oczywiście silnie rosło, ale jeszcze szybciej od zatrudnienia rosła produkcja, co prowadziło do zwiększenia się wydajności pracy i utrzymania w ryzach jednostkowych kosztów płacowych. Na liście następowało też coraz więcej zmian – firm, które dynamicznie posuwały się do góry i awansowały z jednej setki do kolejnej. Ten ruch był dowodem faktu, że mamy do czynienia z intensywnymi zmianami, najlepiej zarządzane firmy idą ostro do przodu i się rozwijają, a wraz z nimi modernizuje się i unowocześnia cała gospodarka. Bo choć na pierwszych miejscach Listy 2000 zmian było bardzo niewiele, im dalej się szło, tym więcej się ich zauważało.